Z Milusią i dobrze i źle. Źle, bo ciągle wlecze się obrzydliwy katar (choć jest coraz mniejszy) i dzisiaj wetka sprawdzi, co z oskrzelami. Na pewno i tak jeszcze długo będę jej dawać antybiotyk. Do tego czasu trudno mówić o budowaniu normalnych relacji. Milusia ciągle, jak do niej dochodzę, w pierwszym odruchu na mnie syczy. Trudno się dziwić futerce. Ale na to nic nie poradzę.
Z drugiej strony, Milusia coraz więcej pozwala sobie korzystać z wolności. Jak jestem w domu, klatka jest cały czas otwarta. Decyzję co do wyjścia pozostawiam Milusi, nic na siłę. Tylko jak chcę ją pogłaskać, najpierw robię to w klatce, a potem wyjmuję, zabieram do siebie na kanapę i motorek się włącza
Wczoraj nawet Milusia w czasie głasków sama wyszła z klatki i rozkładała się na dywanie. To już duży krok.
Serce mi pęka, że muszą ją tak katować, ale pocieszam się myślą, że ona ciągle do mnie lgnie i bardzo chętnie przystaje na głaski. Więc może mnie nie znienawidzi.
Bardzo mi jej żal, bo nie dosyć, że losy pokręcone, to jeszcze teraz takie tortury antybiotykowe.
Ale to wszystko kiedyś się skończy, a potem żyli długo i szczęśliwie...
