
Dorotko te nasze kociaki są słodkie, nawet jak trzeba im pupole myć

Co do zdjęć to przyznam, że prawie nic nie mam. W sobotę dojechałam na zamek:

Było dużo ludzi - około 60 osób. Spotkanie rozpoczęło się od minuty ciszy dla ś.p. Krzysztofa N., naszego fotografa. (zmieniłam na inicjały, żeby wyszukiwarka google nie kierowała do tego wątku). Dla wszystkich jest to szok, że odszedł tak nagle. Tego dnia był jego pogrzeb. Połowa spotkania była jemu poświęcona, oglądaliśmy filmiki z nim - miał taką wspaniałą, poczciwą twarz



Potem było o fotografii i mieliśmy iść na "miasto" na godzinę, zrobić zdjęcia, wrócić, wybrać jedno i pokazać wszystkim. No i powiem, że było to ogromne przeżycie. Wyobraźcie sobie, że macie zaprezentować jedno - najlepiej genialne - zdjęcie obcym ludziom pod ocenę. Ze spaceru nie wróciła połowa osób



Miasto okazało się nie miastem, ale też nie wsią. Jakąś mieściną z jednym małym skrzyżowaniem. Mieliśmy robić reporterkę, ale na ulicach pusto, cisza, nic i nikogo. W końcu jeden chłopak palnął - no rynek w Katowicach to to nie jest!

W końcu jak wróciłam do zamku to musiałam na aparacie szybko wybrać i obrobić zdjęcie i dać je do wspólnej puli. Oto moja fotka:

Zaczęłam fotografować kota, aż tu nagle z krzaków wyszła prawdziwa baba z chrustem! Kot podszedł do drzwi domu, a ja już uciekłam nim baba była bliżej :/ Potem na rzutniku były pokazywane foty. Materiał krzywo wisiał i zniekształcał zdjęcia i z mojego pieczołowicie wypracowanego kwadratu powstała jakaś dziwna miazga. Było to stresujące przeżycie, ale fajnie, że się tego podjęłam. Fotki były różne - i słabsze i lepsze - ale to wymagało odwagi, żeby zaprezentować zdjęcie przez nieznanymi osobami. Pierwszy raz musiałam przez takie coś przejść.
Potem pogadałam z facetem od Eizo - dostałam rabat na monitor i osobisty kontakt do pana w razie problemów. Pogadałam też z panem od Epson i z ekipą ze sklepu foto i ogólnie wiem już wszystko co potrzebowałam wiedzieć. Zaraz znalazłam też kolegę, który miał taki sam aparat jak ja i taki sam obiektyw, więc zaraz przypadliśmy sobie o gustu

Naprawdę fajnie było

W niedziele pojechałam w końcu na grobek do Maciusia. Mimo, że cmentarz jest w naszym mieście to mam tam bardzo daleko. Dawno tam nie byłam, bo wiecznie coś. I się okazało, że mój grobek nadal zadbany i były na nim kwiaty! Mówiłam Wam, że mamy grobek z bokserem Wasylem. Tak wyszło, bo jeden jest obok drugiego, a że chwilowo były na jednym podwyższeniu to my ogrodziliśmy te dwa grobki płotkiem, a oni wysypali na oba kamyczki. I zawsze jak przychodzimy to widzimy, że oni dbają i o nasz grobek. To bardzo bardzo miło z ich strony. Zapaliliśmy im znicz. Który obcy człowiek dbałby o cudzy grobek jak o swój?... Bardzo lubię tych ludzi choć nigdy ich nie widziałam. Widać, że bardzo kochali swojego pieska, bo zawsze jest tam bogato na grobku i jest sporo zabawek i piękny pomniczek. My nie mamy pomniczka jeszcze

Potem poszliśmy się szwendać po Bytomiu, bo nie chciałam wracać do domu, a że było zimno to jeździliśmy po uliczkach Bytomia i zwiedzaliśmy z auta. Aż w końcu kazałam się zawieźć na Nikiszowiec na grób pana Krzysztofa N. W Katowicach coś mnie natchnęło, żeby jednak sprawdzić czy to na pewno na Nikiszowcu, gdzie N. mają zakład od ponad 100 lat. I okazało się, że nie. Pogrzeb był w Katowicach Panewnikach. Więc pojechaliśmy tam, kupiłam znicz i poszłam, wiedząc że szybko znajdę grób. Cmentarz wydawał się mały. A jednak cmentarz okazał się tak ogromny, że gdy już myślałam, że doszłam do końca to się okazało, że jeszcze jest go ogromnie sporo. I tak szłam i szukałam i zaczęłam tracić nadzieję. Ale się nie poddałam i w myślach mówiłam - panie Krzysztofie, no gdzie pan leży - i w głowie usłyszałam "szukaj, szukaj". I wyobraźcie sobie, że doszłam bezbłędnie, jak po sznurku do jego grobu.
A dziś rano dostałam prośbę o przekazanie wszystkich zdjęć na jakich mam pana Krzysztofa rodzinie, bo chcą sobie zrobić rodzinną pamiątkę... na pewno będzie to piękna pamiątka.
No i tyle. Aa kiedyś napisałam na początku postu, że niniejszym ogłaszam, że etap dokocenia uważam za zakończony. Od tego momentu moje koty zgrały się w idealną jedną grupę. Dziś chcę powiedzieć, że ogłaszam iż wszelkie problemy stresowe Marysi uważam, że zakończone. Znowu moje koty są jedną drużyną. Marysia jest radosna, poluje na Kitusie, ciągle biega, tarza się na dywanie, drapie kanapę, futerko jej odrasta, jest mięciutkie i pięknie się świeci - także wszystko dobrze się skończyło

Parę fotek kotków z telefonu:





to zdjęcie już było, ale nie wiem czy ktoś je widział, a taka słodka Tosia:

