Cieszę się tak bardzo, że aż jestem wzruszona. Przed chwilą widziałam pierwsze czułości Florci i Gustawka. Spał sobie najukochańszy mój kocurek na najwyższej półce drapaka, łapcie mu zwisały, bo się całkowicie rozciągnął i odprężył. Nagle Florcia wdrapała się do niego, ułożyła obok i przytuliła się. Gustawek się ocknął i zaczęło się lizanie główki, plecków i szyjki... i co tam popadło. Zero syków, fochów i strachu - pełna miłość. Gustawcio okazał się wujciem idealnym. Wygląda na to, że chętnie zaopiekuje się maleństwem, skoro ona mu na to pozwala.Orbisio chyba potrzebuje trochę więcej czasu na pełną integrację.
Jutro mija tydzień, jak przywiozłam moją kocicę do domu.
Więc wszelkie niepokoje dokoceniowe powoli mają się u nas ku końcowi.
Wczoraj byłam w Pruszkowie na seminarium PZFu na temat chorób genetycznych i zakaźnych u kotów. Poczułam się ze 20 lat młodsza, jak sobie przez cały dzień posiedziałam na wykładach, jak za studenckich czasów. Bardzo lubię się uczyć! Żałuję, że takich kocich seminariów jest tak malutko.
Jedna rzecz mnie jednak przygnębia: jestem totalnym, beznadziejnym i żałosnym przypadkiem inwalidy komunikacyjnego. Jechałam z Białołęki do Pruszkowa ponad dwie godziny w jedną stronę i dwie i pół w drugą.
  Byłoby to okropne marnotrawstwo czasu, gdybym nie miała co czytać. A w drodze powrotnej ucięłam sobie miłą pogawędkę z panią, która hoduje koty brytyjskie.Jutro może odzyskam swoje autko, o czym już bardzo marzę.


 Dzisiaj, za nogą od stołu w kuchni, zaatakował ją własny ogonek. Złapała łobuza i dała mu popalić. Jest słodka. Daje buziaki.
  