Kuki umarł we wtorek
Chwilę po tym jak skończyłam pisać ostatni post, Kuki zaczął nerwowo machać ogonem, był niespokojny. Nie wiedziałam co się dzieje, wszystkie nogi były ciepłe, oddech w normie... Natychmiast zapakowałam go do kontenerka i biegiem do lekarza. W drodze do lekarza, kiedy Kuki zaczął dyszeć i miotać się w kontenerku było już wiadomo... to był zator...
Zadzwoniłam do Pani doktor, że jest kiepsko, że Kuki ma zator... Kiedy dotarliśmy wszystko było już naszykowane, Kuki natychmiast dostał leki.
Nic nie pomagało, zator był bardzo rozległy nie było krążenia w obu tylnych nogach. Kuki strasznie cierpiał, dostał najsilniejsze leki przeciwbólowe ale one nie pomagały. Czekaliśmy...
Oddech był tragiczny, Kuki praktycznie tylko chwilowo przestawał dyszeć, oddychał całym brzuchem i klatką piersiową. Co 15 min dostawał dożylnie lek na uspokojenie serca, które waliło jak szalone.
Podłączyliśmy EKG wyszło tragicznie. Nie dość kardiomiopatii i częstoskurczu okazało się, że jest potworna arytmia i migotanie przedsionków, które już samo w sobie jest zagrożeniem życia. Było bardzo, bardzo źle...
Zdecydowałam, żeby jeszcze poczekać choć rokowania od samego początku były bardzo złe...
Zator był bardzo rozległy a od poprzedniego minęły tylko 4 dni, nie dość tego Kuki dostał kroplówkę w pon wieczorem i we wt rano a godzinie po odłączeniu kroplówki doszło do zatoru. To już było bardzo złą wróżbą bo kroplówka powinna krew rozrzedzić i nikt nie spodziewał się kolejnego zatoru.
W grę wchodziła operacja ale w Kielcach takich nie robią a nawet gdyby robili to serce było w takim stanie, że Kuki nie obudziłby się z narkozy...
Z migotaniem przedsionków można żyć i da się to ustabilizować lekami ale u Kukiego oprócz przedsionków serce szwankowało jeszcze w innych kwestiach. Pomimo leczenia nie udało się opanować postępu chorób i praktycznie całe serce wysiadło w bardzo szybkim tempie. Najprawdopodobniej przyczyną była białaczka, widocznie serducho było słabą strona Kukiego

Po 4 godzinach nic się nie zmieniło, leki na serce nie działały, Kuki tragicznie i z wielkim wysiłkiem oddychał. Ból nie ustępował, każdy ruch kończył się przeraźliwym krzykiem i przerażeniem w zapłakanych oczach Kukiego.
Wiadomo już było, że jeśli zakrzep się rozpuści Kuki będzie sparaliżowany co oczywiście nie byłoby dla nas żadnym problemem. Najgorsze było to, że po tak długim czasie niedotlenienia w tkankach zachodzą procesy martwicze czyli tkanki umierają, zaczynają się psuć i odchodzić od ciała.
Po konsultacji z wieloma lekarzami z rozpaczą zdecydowałam, że nie możemy dalej walczyć.
Gdyby oddech był normalny, serce jakoś w miarę działało i gdyby nie bolało decyzja byłaby inna ale Kuki nie zasłużył na to, żeby pozwolić mu cierpieć. Tym bardziej, że przy takiej częstotliwości zatorów, które Kuki miał w ostatnim czasie pewne było, że za kilka dni będzie kolejny.
Kuki usnął wtulony w swoją Pańcię, krzycząc z bólu który musiał być potworny.
Wszyscy strasznie za nim tęsknimy bo wszystkie koty są kochane ale on był wyjątkowy...