"Opowiesci z krypty", czyli jak Gluś został Glusiem.
... a więc Glucuś opanował drapak. W odróżnieniu od Kulki, wcale nie miał oporów, żeby zająć najbardziej strategiczną pozycję, czyli na samej górze. Kulka po dwóch dniach "tłumaczenia" nowemu jego miejsca, poczuła brzemię odpowiedzialności. Gdziekolwiek Glusik się pojawiał, była i ona. A pojawiał się praktycznie wszędzie i zawsze mu coś nie pasowało. A to głaskania za mało, a to "na rączki nie", a to "na kolanka tak i to w te pędy". Co ciekawe, mały od samego początku nie lubił siedzieć na rękach (co z kolei uwielbia Kulka, która najchętniej by się na stałe na rękach zainstalowała), ale uwielbiał siedzieć na kolanach. Każda próba wzięcia na ręce kończyła się ( i kończy do dziś) marudzeniem graniczącym z histerią. "Nie, ja nie chcę, nudzi mi się. No puść mnie wreszcie, obrzydły stworze. Przecież widzisz, że się wiję. Ślepy jesteś? No to klątwa!"

( i tu Glusik wydaje z siebie znaczące "HHH"). Inna sprawa to kolanka. O, kolanka to my bardzo lubimy. Najlepiej zaś, żeby kolanka były ubrane w bawełniane spodnie od piżamy, albo coś polarowego. Wtedy Glucuś zaczyna ugniatać i ciumkać, a robi to tak zapamiętale, że wykończył mi już dwie pary piżamowych spodni - całe w dziurach. Bo trzeba wiedzieć, że choroba sieroca naszego nieortodoksyjnego już teraz mężczyzny, wcale nie minęła w wiekiem. Ciumkanie odbywa się regularnie każdego dnia i jest dla Glusia takoż niezbędne jak jedzenie, czy spanie. Słowem, dzień bez ciumkania jest dniem straconym, o czym mogę się przekonać po każdym powrocie do domu (np. z wakacji), kiedy to nasz kot nadrabia stracone chwile ze zdwojoną częstotliwością.
Co do układów z Kulką, to trzeba powiedzieć, że ów ciężar odpowiedzialności Kuleczka nosiła godnie. Pilnowała małego posrańca w dzień i w nocy, podczas zabawy i podczas snu. Zupełnie zapomniała o wariactwach i praktycznie z dnia na dzień przekształciła się w stateczną matronę, która musi wszystkiego nauczyć małe niezdarne wszystkiego, co w życiu najpotrzebniejsze.

Nadzwyczaj chętnie uznała, ze zabawki i drapak są dobrem wspólnym, a nawet bez szczególnych protestów odstąpiła małemu swoją "wieżę obserwacyjną"

Glucurek zdążył się nieco wyćmuchać, no bo przecież jak ktoś tyle je, to nie ma siły. Wyprzątał wszystko, no chyba, ze Kulka mu... wyjadła. I co robił wtedy Gluś? Wiadomo, ustępował grzecznie, ale zaraz potem biegł do mnie i ... skarżył. "Oooona mi zjadła. I co teraz będzie? Daaaj mi, bo nie mam".

Zresztą, wyjadanie to pryszcz. Największy spektakl był kiedy robiłam kanapki. Te zapachy: kiełbaski, szyneczki, serka Almette

. Kulka - koneser Almette z ogorkiem i ziołami- przychodziła, wspinała się stając " na świstaka" i tylko znacząco patrzyła wzrokiem kota ze Shreka w oczekiwaniu na pozytywne rozpatrzenie jej prośby. Gluś obrał inną strategię. Postawił na show! Przybiegał, siadał i ... zaczynał jęczeć takim piskliwym głosikiem. "Daj mi, tydzień nie jadłem. Umrę!". Początkowo starałam się być niewzruszona, ale Gluś nie ustępował. Zorientowawszy się, że to nie działa, następnym razem już nie popełnił tego błędu. Następnym razem przybiegł, zajęczał, po czym teatralnie padł na podłogę i wył tak, jakby recytował Szekspira w oryginale, wykrwawiając się się przy tym jednocześnie. Był niczym umierająca Madame Butterfly, niczym konający w kotle ze smołą potępieniec.
Wygrał. Upłakana ze śmiechu dałam ten nieszczęsny serek Almette w ilości łyżeczki od herbaty na malutkie talerzyki, co oba koty przyjęły z wyraźnym zadowoleniem. "Normalnie taki Gluś, pomyślałam. Nie dość, że histeryk i słodka pierdoła, która by się tylko miziać i ciumkać chciała, to jeszcze aktor. Musi być Glusiem. Nic innego do niego nie pasuje". I tak oto, pośrednio dzięki serkowi, Gluś został Glusiem (co niezwłocznie kazałam zapisać DŁUGOPISEM w jego "dokumentach")
edit: literówki