sibia pisze:Przypomniało mi się, jak w mroźny styczniowy poranek w rybacką siatkę na balkonie złapała się sikorka. Utknęła łebkiem w dziurze i miotała się, a stado kotów, wtedy miałam i tymczasy stało w takiej wnęce, w której były drzwi na balkon i czekały, ile wytrzyma.
Poderwałam się, jak nie ja o poranku, wbiłam na nogi Uggsy, na jedwabną koszulkę narzuciłam płaszcz puchowy, na głowę wełnianą czapkę i ruchem węża, żeby koty nie poszły za mną na balkon ratować ptaszka, bo ja też ornitolog amator jestem, po szkoleniu w zoo.
Żeby koty mi nie wystraszyły jej na amen, maksymalnie przyciągnęłam drzwi balkonowe, że potem jak już uratuję, to tylko popchnąć i wyjść.
Sikorka najpierw udawała trupa, ale jak ruszyłam na nią z nożyczkami do manicure ożyła i straszliwie mnie podziobała, ale powycinałam te oczka wokół niej, ignorując tłoczące się koty i skoki na szybę.
Sikora odleciała, adrenalina puściła, poczułam te minus dwadzieścia na gołych łydkach, chcę do domu, a tam kotki szalejąc w sprawie ptaszka przewróciły opartą we wnęce suszarkę na pranie, pięknie zablokowała drzwi, blokując klamkę.
Ale powiem Wam, motywacja czyni cuda, wróciłam. Koty miały focha cały dzień.
Ja w poprzednim mieszkaniu miałam istne piekło z sikorkami, bo przeciskały się przez oczka w siatce i wpychały na balkon, siadały na doniczkach na wielkim luzie jakby czekały na służbę z żarciem. Balkon regularnie ubrudzony, moja kota w pełnej ekstazie po drugiej stronie okna, a one nic. Żadnej paniki, popłochu, szukania wyjścia z "klatki".
Teraz na nowych włościach jest plaga jaskółek. Co drugie okno ze śladami gniazda (ludzie je niszczą), co mądrzejsi poustawiali sztuczne kruki.
U nas też było gniazdo, ale pani starsza je wygoniła

może jeszcze wrócą do nas...