Jakem gorąca orędowniczka kastracji, tak lekko się zagotowałam
A to z powodu pewnego czarnego kota, którego dokarmiałam pod blokiem i zamierzałam capnąć na kastrację.
Ale zanim to uczyniłam, kot przywlókł się pół żywy, wychudzony - słowem dramat.
Zawiozłam do weta. Okazało się, że nerki ma w tragicznym stanie - a poza tym jest wykastrowany i ma właściciela, który najpierw zrobił śledztwo, kto śmiał wygolić łapki jego kotu, potem - awanturę w gabinecie, aż wreszcie zmądrzał i zaczął Czarusia leczyć.
Przeżył jeszcze tylko rok. Ale gdyby nie był kastrowany i gdybym złapała go miesiąc wcześniej - narkoza by go zabiła od razu.
Ortodoksyjne podejście do kastracji kotów może skutkowa właśnie takimi efektami. Bo wątpię, czy łapacze i fundacje miały środki na kompleksowe badania każdego złapanego kota. Ja też nie mam i dlatego teraz nie łapię wszystkiego co łazi i na drzewo nie ucieka - z wyjątkiem ciężarnych kotek. I to takich, co do których mam pewność że nie są czyjeś.
A gwoli wyjaśnienia dodam, że Czitka, zanim - przy pomocy Wojtka - wycięła Obisia, najpierw upewniła się, że jest bezdomny, a następnie dokładnie przebadała i wyleczyła. To, moim zdaniem, jest super odpowiedzialne podejście do problemu. I pisze to nie dlatego, że z Ola się przyjaźnię, bo w mnóstwie spraw się nie zgadzamy i mówimy to sobie w oczy, a raczej w słuchawkę
