» Czw sty 31, 2013 10:33
Re: Mokate - piękna słodka kicia z charakterkiem - za TM [*]
Widzisz, jak u mnie była poprawa po tym pierwszym tygodniu zastrzyków i już wyglądało, że jest lepiej (tylko ten brzuszek wtedy był i co jakiś czas rozszerzone bez powodu źrenice), to myślałam wtedy, że to antybiotyk pomaga (bo go dostawała - pierwsze dwa dni razem ze środkiem przeciwgorączkowym, a ten trzeci zastrzyk był jak się okazało sterydem). Jakieś było moje rozczarowanie, gdy uświadomiłam sobie, że to steryd "zadziałał" - niestety tylko zamaskował objawy, ale nie leczył... a wręcz obciążał organizm.
Tak z perspektywy czasu się zastanawiam czy jakbym w tym grudniu zamiast pójść do wetów zaczęła dawać na własną rękę coś na odporność, to czy nie miała by Mała większych szans; bo jak zaczynałam "leczenie" to miała tylko obniżony apetyt (po przyjeździe ze schroniska była w znacznie gorszym stanie). Tego nie wiem, ale dylematy są... bałam się nie iść do weta, żeby później nie wyrzucać sobie, że źle zrobiłam (choć znajomi ze wsi mający koty mi radzili nie iść do wetów, bo mi powiedzieli, że jak kot ma wystarczająco silny organizm, to stanie na nogi, a jak nie, to tylko mnie wydoją weci, a kota i tak nie wyleczą - i być może jednak mieli rację, bo wielu wetów jest nastawionych na chwilowy efekt w postaci braku objawów a nie leczenie przyczyn i to takie konkretne do końca). Aktywny FeLV nie tylko jest zagrożeniem dla szpiku i może aktywować onkogeny w komórkach, ale przede wszystkim mocno obniża odporność na inne choroby, bo kot musi z nim cały czas walczyć - czyli jeśli ma być lepiej, to przede wszystkim trzeba zawalczyć o odporność; ja to wiem teraz, ale czy wetów o tym nie uczą albo przynajmniej sumienie im nie każe doczytać takich rzeczy jeśli biorą się za leczenie kota z FeLV, a nie mi jeszcze mówić, że nie ma potrzeby niczego na odporność? Ech...
Nigdy człowiek nie wie jak zrobić, żeby było dobrze - a jak już zna efekt swojego działania, to i tak nie jest w stanie ocenić czy inaczej było by lepiej. Po przyjeździe ze schroniska 2 tygodnie Ją najpierw na nogi stawiałam sama, bo chciałam Jej oszczędzić kolejnego silnego stresu (przyjazd do mnie Ją na pewno zestresował) - i teraz się zastanawiam, czy jakbym poszła już wtedy, to czy by Jej już wtedy nie wykończyli pakując w ciemno antybiotyki i sterydy (a przy Jej osłabionej wątrobie i trzustce ta chemia zapewne była by dla organizmu mocną trucizną).
Agop, ja też przez ten ponad miesiąc padałam z nóg - i fizycznie byłam wykończona, i emocjonalnie (to drugie chyba nawet bardziej); na razie nawet odespać porządnie nie umiem (musiałabym się chyba lekami psychotropowymi naszpikować, żeby bez problemu usnąć i się nie budzić po kilka razy choć przez kilka dni), a o emocjach nie wspomnę, bo po to szłam do ludzi, którzy niby się znają na leczeniu zwierząt, żeby Małej pomogli, a nie tylko Ją męczyli próbując - próbować to ja sobie mogę, bo nie jestem specjalistą, a oni mają wiedzieć. Żeby to jeszcze była choroba, która spotyka jednego kota na milion - a FeLV wg szacunków ma w Polsce niecałe 10% kotów!! Nawet jakby to był 1% zarażonych, to i tak nie jest to jakaś tajemnicza choroba, o której mało kto słyszał. Dobra, kończę, bo zaraz zacznę "mięsem" rzucać - tak mi ciśnienie skacze.
...