Pies miał chipa po prostu. Na poprzedniej wizycie u weterynarza była moja córa z TŻ. Nie wiem czy nie szukał weterynarz czipa czy nie znalazł. TŻ ani córka o chipa się pewnie nie zapytali, bo się na tym nie znają.
Jak poszłam szczepić i poprosiłam o obejrzenie psa to weterynarz zapytał, czy był sprawdzony chip- nie wiedziałam -więc dla porządku sprawdził porządnie jeszcze raz. I znalazł. Zadzwoniłam do bazy . Poinformowali właściciela,a właściciel zadzwonił do mnie.
Wyszło, że jestem straszna gapa, bo powinnam im powiedzieć żeby zapytali o tego czipa od razu na pierwszej wizycie. Przeoczyłam. I tak im pisałam na kartce dużo różnych rzeczy o które mają się zapytać.
Pies się zgubił zwyczajnie. Pani go spuściła ze smyczy na spacerze, a on pomknął za jakimś psem. Nie jest wykastrowany.
Mówiłam jej o konieczności wykastrowania . Kilka razy. Może coś to da, a może nie. To starsza pani. Ma już swoje poglądy na świat.
Ona mieszka w zupełnie innej części Legnicy niż Młoda znalazła psa, ale pomiędzy tymi częściami jest dość duży obszar słabo zabudowany. Ogródki działkowe i takie tam. Pies doszedł do dużej, ruchliwej ulicy i się pewnie zatrzymał, bo nie umiał dalej przejść. Wtedy jeździły tam jeszcze bardzo hałaśliwe samochody strażackie na sygnale, bo był jakiś mały pożar.
I tyle. Mówiłam Młodej, żeby już nie przynosiła żadnych zabłąkanych psów i kotów. A jeśli tak bardzo chcą psa - to trzeba kupić rasowego szczeniaka, takiej rasy, żeby nie polował na koty jak podrośnie. I żeby nie był zbyt duży. No muszę przyznać, że Młoda bardzo się dobrze zajmowała psem I Młody też. Więc najlepsza wymówka mi odpadła.
Więc kto wie....