» Pon kwi 11, 2016 22:29
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia jest w ciąży
Florcia przytyła w pierwszej połowie ciąży czterysta gram. I nadal nad tym wytrwale pracuje…
Właśnie wróciłam z zakupów. Na szczęście hipermarkety są czynne do dwudziestej drugiej, a jutro są Julka imieniny. Zdążyłam kupić prezenty i jedzonko.
Cywilizacja mnie przytłacza. I wkurza. Im jestem starsza, tym coraz gorzej to znoszę. Beton, stal, metal, pośpiech i ciągły stres… To nie jest optymalne środowisko do życia dla istoty żyjącej. Jak się do tego doda skażone chemią jedzenie, brak domku na kurzej stopie i możliwości chodzenia boso po porannej rosie we własnym ogródku oraz hodowania kurek, królików i psa, to wychodzi nędzny bilans. Moją psychikę w stabilnym stanie utrzymują jedynie puchate koty i kwiatki na balkonie. To jedyne elementy przyrody, z którymi mam bezpośrednią styczność. Nie mogę nawet pogrzebać w ziemi, posiać sobie marchewek i zjadać wyrwanych prosto z grządki, po wstępnym obmyciu w krowim pojniku. Albo zrywać wiśni z własnych drzew. W dzieciństwie, moim ulubionym miejscem do czytania książek w lecie była gruba, stara śliwa za oknem maminej sypialni. Przy okazji można się było posilić soczystymi, zielonymi owocami… Już zapomniałam, jak bardzo ciężko trzeba było wtedy pracować. Pamiętam tylko, że rytm życia na wsi był doskonale zgodny z rytmem przyrody. Ludzie byli sobie bliscy, pomocni i życzliwi, bo nieprzestrzeganie Boskich przykazań naznaczało wstydem. Nie do pomyślenia była taka rzeczywistość, w której nie znałoby się nazwiska własnych sąsiadów i imion ich przodków kilka pokoleń wstecz. Ja byłam identyfikowana, jako wnuczka mojego dziadka. Bo jego znali wszyscy.
I pomyśleć, że marzyłam o życiu w mieście. A teraz ten pęd mnie męczy, a brak bliskiego kontaktu z przyrodą, nie pozwala racjonalnie odpoczywać. Czasem, jak pojadę na wieś i włóczę się po polnych bezdrożach, albo po bagnach Biebrzy, to czuję, jak ten cały miejski amok odpada mi od tkanek duszy całymi płatami, a umysł staje się wolny i otwarty. Wspaniałe uczucie… Pewnie dlatego tak często jeżdżę z dziećmi na wycieczki. One się uczą, a ja podziwiam krajobrazy. O wiele lepiej się odpoczywa, gdy się dotyka stopami ziemi, niż równiutko ułożonej betonowej kostki.
A dzisiaj to już ta nowoczesność doprowadziła mnie do czerwoności. W godzinach około południowych ziałam ogniem i plułam jadem, bo ta cała cywilizacja nie funkcjonuje tak, jak powinna. Niby nic takiego się nie stało, ale czasem jeden drobiazg potrafi sprawić, że człowiek ma dosyć.
Przed jedenastą zadzwonił do mnie kurier z GSL, z radosną nowiną, że ma dla mnie paczkę z zooplusa za prawie pięć stów. Ucieszyłam się, bo jedziemy na oparach: kończy się karma i żwirek. Pan był doprawdy skrajnie zdziwiony, że nie ma mnie w domu. Akurat pisałam karty pacjentów. Bo jednak muszę pracować. Pan zaproponował mi , że mogę odebrać przesyłkę w ichniej filii gdzieś tam, bo on w innych godzinach nie może przyjść. Czy ja naprawdę muszę brać urlop, albo rzucić pracę żeby wpuścić pana kuriera? Myślę, że nie jestem złym klientem, a jednak , jak zadzwoniłam grzecznie do sklepu, to miła pani kazała mi dostosować się do planów kuriera. Tylko, że jak ja się będę tak systematycznie dostosowywać, to mnie nie będzie stać na zakupy u nich… W GSL łaskawie powiedzieli, że jutro przed jedenastą kurier pojawi się ponownie. No, do jasnej Anielki! Przyjdzie mi się rozdwoić!
Było mi jednak mało perturbacji, bo wracając z pracy pojechałam do Arkadii ze stanowczym zamiarem odebrania z naprawy gwarancyjnej Zosi pianina. Bo ponad dwa tygodnie temu jeden klawisz zamilkł, jak zaklęty. Odmówił współpracy i koniec. Po niespełna trzech miesiącach używania. Pracownik sklepu muzycznego zabrał instrument do serwisu, a mi powiedział, że na naprawę mają dwa tygodnie, ale usterka jest drobna i po tygodniu powinna zostać usunięta. Obiecał wkrótce zadzwonić żeby zaprosić mnie po odbiór. Musiałam kombinować, jak szczwany lis, żeby dziecko miało na czym ćwiczyć. A egzaminy do szkoły muzycznej wypadają tuż przed porodem Florci. Czyli wkrótce. Ze sklepu jednak nikt nie dzwonił, więc ja dzwoniłam. Proszono o cierpliwość i zalecono czekać. Tak minęło dwa tygodnie. W sobotę przestałam używać zgrabnej dyplomacji, bo mnie już krew zalała i poprosiłam o instrument zastępczy, albo zwrot pieniędzy. Pan w sklepie ze swojej strony, zapewniał mnie, że w żaden sposób nie może się dodzwonić do serwisanta, który w weekendy jest nieczynny i uprzejmie poprosił o przełożenie sprawy na poniedziałek. Rozumiem, że artystyczna bohema rządzi się swoimi prawami i nie zawsze zachowuje przytomność umysłu. Z różnych względów. Ale komisja egzaminacyjna tego czynnika nie uwzględnia. Dzisiaj pan ze sklepu wreszcie dodzwonił się do serwisu i odesłał mnie w siną dal, do środy. Źle taką propozycję przyjęłam. I w rezultacie wyszłam ze sklepu z pianinem zastępczym. Czy nie mogli tego zrobić od razu? Z grzeczności, po dobroci i zanim klient zacznie toczyć pianę? Czy musieli mnie zmuszać do wyrażania prawdy w sposób okrutnie szczery?
Tak, cywilizacja bywa przytłaczająca, zwłaszcza, jak działa w trybie awaryjnym.
Przygnębia mnie świadomość, że wyłażę ze skóry, żeby dać dzieciom jak najlepszy start, jak najlepsze wykształcenie, a jak mi się to uda, to one też będą tak nieustannie pędzić, jak ja. Szach mat.