Julian był już u weta. Nie miał kroplówki, bo sam zaczął w domu ładnie jeść- był bardzo głodny. Dałam mu saszetkę z mokrym jedzeniem. Zaraz się zabieram do przyrządzenia paszteciku z kurczaka (nie będę dodawać spiruliny i wątróbki, bo on wtedy mniej chętniej to je, a zależy mi aby zjadł dużo). Zrobię taki wodnisty to się nawodni trochę, bo jeszcze nie pił. Dostał u weta przeciwzapalne leki i przeciwbólowe. Mamy też tabletki do domu i podać mamy od jutra. Kiciuś zachowuje się zupełnie normalnie, właśnie się myje, jest ruchliwy

Spał z nami calutką noc! Jakie było to urocze, gdy jeszcze nie zasnęłam a ten klusek wgramolił się pod kołdrę. Jestem jak zombie, bo Julek z 20 razy (serio!) zmieniał miejsce tj. wchodził pod kołdrę na skraju łóżka po mojej stronie/ lub męża lub wchodził pomiędzy nas. Miział mnie wąsami aby mu podnieść kołdrę, by mógł się pod nią wsunąć, po jakimś czasie wychodził i próbował tego samego z innej strony. Nie miałam miejsca dla siebie, bo położył się w poprzek łóżka, na mnie oczywiście leżała zazdrośnica Presia, ugniatając mnie pazurkami. To była dla mnie mega ciężka noc. Boli mnie głowa z niewyspania... Rano nie mogliśmy Julka wsadzić do transporterka

strasznie jeżył się i syczał na niego, zapierał się nóżkami z całych sił, widząc w nim prawdziwego wroga. Biedak, utożsamia go tylko z wizytą u weta i bólem... Ale zrobiłam sztuczkę- stopniowo dawałam mu troszkę saszetki mięsnej głębiej do transporterka i w końcu wszedł cały i go zamknęliśmy. Chodzi normalnie, myje futerko, chce żeby go głaskać, ma duży apetyt, ale nie pije. Ale coś wymyślę aby troszkę go nawodnić. Już się nie ślini.
Więc podsumowując mamy się ok!
