Co do kotki - dziś jej nie widziałam, ale nic dziwnego - rano do pracy, wróciłam dopiero teraz. Aha, żeby nie było - mieszkam w głębi sporego osiedla, miejsc do chowania się nie brakuje i nie wiem po co akurat do mojej klatki ściągnęła... No nic - pożywiom, uwidim.
Kartkę wzięłam, umówiłam nas, Ala przywiozła kota i pojechałam na to zadu... na którym pan doktor przyjmuje. A szkoda. Diagnoza po obejrzeniu oka, które zalazło już całe: FIP. Sugestia zrobienia testu, którą odrzuciłam tłumacząc: albo wyjdzie pozytywny i wtedy pozamiatane, albo wyjdzie negatywny a wtedy naprawdę nie FIP albo też jednak FIP i wtedy pozamiatane. Więc poprosiłam o sugestię że jak nie FIP to co? No nie ma innych hipotez. Ale sugeruje zrobienie testu. Może nie dziś, bo już kończą, ale jakbym się umówiła i przyjechała...

Zapłaciłam za wizytę jak za zboże i więcej moja noga tam nie postanie. Ja rozumiem że każdy chce zarobić, ale próba wciśnięcia mi tego testu płytkowego to tak trochę nie halo. Gdyby były wątpliwości, inne hipotezy- jasne. Ale tak namolnie i bez innych pomysłów to bezwstydne trochę, zwłaszcza, że to nie jest pewne - już lepszy jest ten z krwi.
W związku z powyższym - nie przyjmuje do wiadomości powyższej diagnozy. Jakby były inne objawy - jasne, ale na razie żadnych nie ma. Będzie kochany, miziany i rozpieszczany (tak jak i reszta,
no, może troszkę bardziej) i będziemy się jutro badali, żeby ustalić jaki jest stan zdrowotny na teraz - a gdy przyjdzie ten czas, nie dam mu cierpieć. Ale absolutnie nie zgadzam się na to, by los zabrał mi go już niedługo - nie oddam go. Nie pozwolę.
