Właśnie się zorientowałam, że nie pisałam nic o jedynej jak dotąd wizycie domowej... Towarzystwo szczepiłam i z racji tego, że trzy koty to już hurt, uniknęłam opłaty za dojazd, ku memu wielkiemu - i miłemu

Szczepienie przebiegało bezproblemowo: łaps delikwentkę, hopsa na stół kuchenny, służący jako miejsce kaźni, nakłucie milczącego z urazą (Skierka i Banshee) lub warczącego wściekle (Mori) kota, po czym uwolnienie bestii i łapanie następnej.
Schody zaczęły się, kiedy poprosiłam o pomoc w obcięciu pazurków Mori

Ręcznik, którym owinęła ją wetka, wył przeraźliwie i obwieszczał, że krzyyyyyyyyyyyyyyyyyywdząąąąąąąąąąąąąą okrrrrrrrrrrrrrrrrroooooooopniiieeeeeeee koooooooooooootaaaaaaaa, ale kooooooot iiiiiiim pokażeeeee, sssssssssukiiiiiinsyyyyyyyynooooom, aaaarrrrrrrrghhhhhhh...
Ja (blada dosyć, jak podejrzewam) trzymałam ręcznik i schowaną pod nim Mori, wetka ciachała pazurki, a Banshee z trwożliwym "miauuuu?" wyłaziła spod ławoskrzyni i wskakiwała na stół, by skontrolować sytuację i spróbować obronić młodszą koleżankę przed gwałtem. Po trzeciej takiej akcji wetka stanowczo wyprosiła Banshee z kuchni.
Pazury ostały się ostatnie dwa, kiedy ręcznik (nie po raz pierwszy

