Pierwsze życzenie
Bajanna zamknęła pudełko ze świątecznymi ozdobami. Spojrzała na zakurzoną gwiazdę i dmuchnęła. Kurz zakręcił ją w nosie i Bajanna głośno kichnęła .
Gwiazda była – w przeciwieństwie do innych gwiazd – srebrna, nie złota i miała na sobie delikatny wzór. Do cieniutkiej wstążeczki przymocowanej do gwiazdy przyczepiło się kilka
choinkowych igieł, tak starych, że gdyby nie delikatny zapach sośniny, trudno byłoby poznać, co to jest.
- Chyba będzie dobra – powiedziała Pacynka, która od dłuższego czasu stała w drzwiach ogryzając koniec pędzelka.- nie wiem tylko, czy mała pozna się na żarcie…
- W tej małej chyba coś jest – orzekła Bajanna przeczytawszy kartkę – Z ortografią jest na bakier, ale…
Molica uśmiechnęła się i po raz kolejny zacisnęła kciuk.
- Już po egzaminie - Pacynka mrugnęła do Molicy i wyjęła z kieszeni telefon. – O, przeczytaj sobie
- „ Zdałem. Powiedz Mo…”.- Molica zająknęła się – „ Molicy , że wracam wieczorkiem. ”
Molica to niby ja ? – zapytała , a Pacynka przytaknęła z uśmiechem.
- Ty . A dlatego, że siedzisz ciągle w książkach.
- I to ON tak…- powiedziała Molica z goryczą w głosie.
Pacynka objęła ją ramieniem.
- To chyba taka złociejowska choroba – roześmiała się wesoło. – Każdy ma jakieś przezwisko, i niektórzy nawet nie pamiętają, jak ten ktoś ma na imię. A Molica to nawet ładnie brzmi.
- A jak masz na imię ? – zapytał Bajanna w taki sposób, że Molica musiała się roześmiać.
- Luiza – odpowiedziała.
- A ja wolę Molica – oświadczył Filip wsuwając głowę do kuchni.
Pacynka tymczasem otworzyła kredens i wyjęła z niego karafkę z ciemnobrązowego szkła, pomalowaną w brodzące po wodzie flamingi i kwiaty wodnych lilii.
- Skoro Wnuk zdał egzamin należałoby to uczcić…- i nalała po odrobinie wiśniowego likieru do malutkich jak dla lalek kieliszków.
- Wieczorem możemy zrobić mu malutkie przyjęcie na werandzie – zaproponowała Bajanna.
Molica odstawiła kieliszek.
- Ale najpierw gwiazda – powiedziała.
Po krótkiej nardzie Pacynka postanowiła, że ktoś powinien udać się wcześniej do Złejwsi i zobaczyć, co w trawie piszczy.
- To pójdę ja i Weronika - oświadczył Filip.
- A ja przypilnuję – powiedziała Miaulina i napuszyła ogon.
Weronika poprawiła pasek przy sukience.
- Jak chcesz iść, to ubierz coś normalnego – stwierdził Filip, a Weronika pomyślała, że odkąd przyjechała na wakacje do Złociejowa bez przerwy słyszy to samo.
Ale posłusznie poszła na górę ubrać niebieskie ogrodniczki i żółtą koszulkę.
-No i lepiej – powiedział Filip. – Jakby chcieli nam natłuc, to jak byś uciekała w tych falbankach ?
Weronika pogardliwie wydęła usta. Prawdę mówiąc wcale nie miał ochoty, aby ktokolwiek jej natłukł, ale za nic nie dala po sobie poznać, że się trochę boi.
Bała się Złejwsi, nad którą nawet w pogodny, bezchmurny - nad Złociejowem - dzień zawsze zawisał jakiś szary, nieprzyjemny obłok, Bała się dzieci o ponurych twarzach ,
i w ogóle to najchętniej zostałaby z Bajanną w domu razem z Pacynką malując rumieńce porcelanowym lalkom.
Zawieś leżała całkiem niedaleko, jeśli szło się na skróty przez pola i nieduży lasek, i tą właśnie drogą Miaulina poprowadziła dzieci.
Zegar na wieży wskazywał godzinę trzecią, ale słońce nadal mocno grzało.
Miaulina co rusz znikała w wysokiej trawie obwąchując mysie nory i krecie kopce.
Kiedy dzieci zbliżyły się do wsi Weronika ubrała bluzę, którą zapakowała jej do małego plecaka Bajanna.
- Zimno tu jakoś, nie ? - zapytała Weronika widząc, że Filip otrząsnął się jak pies po wyjściu z wody.
- Zimno – przyznał brat Spojrzał na stary wiąz rosnący tuz przy drodze. Pod drzewem stała na wpół rozpadająca się ławka , a pod nią poniewierało się kilka puszek po coca-coli..
Filip schylił się, zgniótł puszki i położył je w trawie.
- Tak będzie trochę lepiej – powiedział do Weroniki, a Weronika pokiwała głową.
Za drzewem, na drodze prowadzącej ku pierwszym zabudowaniom leżał cień dużej, szarej chmury, która powoli krążyła dokoła wsi. Promienie słońca z trudem przebijały się przez nią nieśmiało oświetlając zabudowania gospodarskie.
- Dziś i tak mamy słoneczny dzień – powiedział ktoś za ich plecami i dzieci zobaczyły dużego, płowego psa, o skołtunionej sierści, w którą wplątały się rzepy i małe, lepkie nasionka jakiegoś ziela. Na szyi psa wyraznie widać było ślad po przyciasnej obroży.
c.d.n we wtorek, bo od dziś do jutra jestem w Warszawie
