
Właściwie po co mi te koty ??



Żadnego pozytku, oprócz zmartwień



Jedno w kącie, zagrzebane na posłanku, w przerwach obok posłanka, drugie w ciuchach za narzutą, w skrzyni, zagrzebane totalnie. To drugie wychodzi rano pogubic wszystkie piłeczki w sposób nie do odnalezienia i jak jest głodne, i wtedy se przypomina o mizianiu, rękach, że ma brzuch...- na chwilę; pojęczęć do Moreli potem i sie zagrzebać. Morul nigdy nie był miziaty, ot od czasu do czasu, ale bez przesady - zadne tam kolana, łóżka itp.
Ani jedno, ani drugie nie raczy się rozwalić na wierzchu, żebym se przynajmniej mogła popatrzeć na koty rozwalone. Jakby nie było. A jak już wychodzą, to wiadomo - patrz kilka postów wyżej

Kotem kocim był/jest Melon, przeciwieństwo wszystkich niemiziatych kotów. Co mi przypomniało, że 100 razy pytałam co z Misiem.. ? co u niego? Nie macie z nim kontaktu, czy co?