Ależ jestem wściekła...
Ale po kolei. Może na początek dodam tylko, że wcale nie na kotki, żeby nie było. Strasznie chaotyczny będzie ten wpis... Ale piszę w emocjach.
No więc właściwie chwilę po tym jak napisałam o kupie za fotelem kotki jeden po drugim pobiegły do kuwety i oba załatwiły się że tak powiem na rzadko. Nie jadły niczego nowego - suche i Animonda w puszce dla kociąt, tak jak od kilku dni odkąd u mnie są. I tak wybieraliśmy się do weta, więc zapakowałam je w koszyk, okryłam ciepło i poszliśmy wbrew radom Heni na Piękną, bo blisko, no i głównie miało być szczepienie, odrobaczenie buraska, walka ze świerzbem...
Ehh, Heniu czemu ja Cię nie posłuchałam... Co za jakiś wet nienormalny. Słuchajcie, powiedziałam o tym rozwolnieniu to się mnie zapytał co kotki jedzą. Powiedziałam o Animondzie, to powiedział, że nie zna takiego jedzenia. I że koty powinny jeść Whiskas! Słowo honoru tak powiedział, że mam Whiskasa kupować ( w sumie to raz się nawet przejęzyczył i powiedział żeby Pedigree Pall kupić!).
Powiedział, że w kontekście tej rzadkiej kupki na razie nie może maluchów zaszczepić ani odrobaczyć. Ok, to nawet rozumiem. Dał mi receptę na syrop: Nifuroxazyd, którym mam 3 razy dziennie maluchy karmić na tą biegunkę po łyżeczce. Kupić to w ogóle? Jak one póki co zrobiły tylko po jednej rzadkiej kupie i może za chwile wszystko już będzie ok? Ehhh, ja to się raczej bałam że to może jakiś wirus skoro nie jadły niczego nowego, a nagle oba naraz miały rzadką kupę... Ale wet mnie olał.
Na miejsce nad oczkiem czarnulki, gdzie podejrzewałam grzyba nawet nie chciał spojrzeć mimo że trzy razy mu mówiłam żeby zerknął. A naprawdę to widać, to nie jest tak, że ja sobie coś wyimaginowałam... W końcu już byłam tak wściekła że dałam spokój, bo wiedziałam że i tak pojedziemy gdzie indziej, gdzieś gdzie się moimi maluchami ktoś naprawdę zajmie. Także dalej nie wiem czy mała ma grzybka czy to coś innego... Spokoju mi to nie daje.
Na koniec było o świerzbie. Że małe go mają to wiedziałam sama, ale wet postanowił sprawdzić osobiście, wsadził malcom patyki do uszu i pokazał mi: o widzi Pani, mają Świerzb. I zadowolony z siebie. Nie wyczyścił wcale tych uszek, nie powinien? Nakroplił im na karki Stronghold. Tzn. teraz wiem, że to Stronghold jak sobie kazałam powiedzieć co to jest, bo tak to nie raczył mnie o niczym informować. Na koniec kazał przyjść we czwartek po maść do uszu, bo na razie jej nie ma, ale na czwartek załatwi.
Ogólnie to kociaki całą wizytę przesiedziały w koszyku. Nie założył im ani żadnych kart, ani książeczek zdrowia, ani ich nawet dobrze nie obejrzał. Nie zważył, nie zobaczył ich płci, ani nie zapytał jakiej są. Nie zapytał o imiona, nic... Tylko o wiek. Nie zapytał też skąd je mam - no nic, zupełnie, totalna olewka! Zainkasował 54 zł mówiąc że dostałam zniżkę.
Załamana jestem, bo ja się cholera nie znam póki co na zdrowiu kociąt. Potrzebuję rady, wsparcia. Więc chcę weta, któremu będę mogła zaufać. A ten mi tu mówi, że mam Whiskasem maluchy karmić... To już przecież sama wiem, że nie ma racji, po lekturze tego forum. I taki ktos ma moje kocięta leczyć? Ehhh...
To co, na Białobrzeską? Czy tam wszyscy są dobrzy czy mam szukać kogoś konkretnego? Jechać od razu dziś czy najpierw poobserwować te kupy? Kupić ten syrop Nifuroxazyd i dawać malcom? Doradźcie coś bo oszaleję...
A może ja mam jakieś wydumane wyobrażenie o wizycie u weta? Że najpierw wygłaskuje w zachwycie kociaki, potem je ogląda, waży, zakłada jakąś kartę? Wypytuje mnie o wszystko, sam się pozwala pytać o najgłupsze wątpliwości i dokładnie wszystko tłumaczy? Może to nierealne wcale i jestem przewrażliwiona? No ale np mój ginekolog taki jest to i wet by mógł być, prawda? Czy na takich trafię na Białobrzeskiej?
Dobrze że kociaki jakoś bardzo się tym wszystkim nie przejęły. Nie wyglądają na zestresowane. Szary władował się od razu po powrocie na kolanka, czarnulka poszła spać...