Minorowej tonacji będzie ciąg dalszy, za co przepraszam wszystkie ciotki, bo nie po to ten wątek założyłam, żeby się użalać nad sobą i utyskiwać jaki ten świat jest podły, ale po to, żeby opiewać piękno i doskonałość moich futer domowych. Ale mam nadzieję, że moje koty wybaczą, że pańcia nie w sosie.
Powodów mojej "nie-w-sosowatości" jest kilka... ale zdecydowaną większość z nich daruję moim wiernym czytelnikom, a poskarżę się tylko na kwestię, która zapewne jest naszym wspólnym przykrym doświadczeniem.
Fora dyskusyjne

Czasem bym chciała, by się pod ziemię zapadły. (Miau by zostało, cudownie ocalone z wielkiego wybuchu)
Cioteczki orchidka, seniorita i Uschi wiedzą w czym rzecz, bo wspólnie walczymy na jednym polu bitwy, które nazywa się GoldenLine. Ciągnie się więc zapewne za nami opinia klanu czarownic. Wygląda to zawsze podobnie. Pojawia się wpis - najczęściej o tym, że kotka się okociła i co począć, albo coś podobnego. No więc my po kolei swoje.
Spokojnie piszemy, rzeczowo... ale delikwent się robi nieprzyjemny, a wraz z nim jeszcze zwykle kilka osób. No i się okazuje, że "robimy nagonkę," że robimy "pseudo-edukację" (ciekawe, jaką formę ma nie-pseudo-edukacja...

), że nikt nas o zdanie nie pyta, że jesteśmy wszystkowiedzące, przemądrzałe i wszystkie rozumy pozjadałyśmy...
Wiem, że już wczoraj sobie klawiaturę postrzępiłam na ten temat... ale naprawdę mnie to dobija, niczym taki mały gwoździk kulminacyjny do trumny składającej się z wielu innych kocich i zupełnie nie-kocich problemów.
Bo ja naprawdę nie jestem jakąś wredną babą, która sobie dla przyjemności wymyśla temat, byle tylko innych pokrytykować. Wręcz przeciwnie - jestem z natury osobą niekonfliktową i wiele potrafię zrobić, żeby konfliktu uniknąć.
W sprawach kocich - jeszcze nie dawno byłam mocno nieuświadomiona - przecież mój własny Nemcio jest od domowej kotki, a ja biorąc go nie widziałam w tym nic złego. Wbrew temu, co mi zarzucają na tych forach - nie urodziłam się z tą wiedzą, nie naczytałam się mądrych książek. Niewiele było trzeba, żebym zrozumiała, w czym rzecz... To nie jest trudne do zrozumienia... ale w wielu przypadkach na przeszkodzie stoi albo egoizm, albo niechęć przyznania się do błędu.
Na wszelkie argumenty jest jeden - "bo ja chcę" i w jego obronie wytaczane są najcięższe działa.
Ja się naprawdę staram pisać taktowne, stonowane posty - i, kurka wodna, poświęcam na ich pisanie mnóstwo własnego wolnego czasu. Sama nie lubię, jak ktoś jedzie po bandzie, więc się staram spokojnie, rzeczowo, z szacunkiem. A bywa, że w odpowiedzi są wyzwiska, albo złośliwość w czystej postaci.
A dziś przeczytałam odpowiedź na mój długi wpis "Napisz o tym książkę." No piszę - całą stronę internetową o tym robię... Ale czasem mam dość - bo wydaje mi się czasem, że dotrzeć można do jakiejś garstki, a u reszty zyska się najwyżej opinię złej kobiety.
Dlaczego ludzie są tak potwornie uparci, dlaczego nie umieją przyznać, że ktoś może się na czymś znać lepiej od nich?
Czasem się martwię, że może jednak za ostro, że ktoś pisze z jakimś pytaniem, a dostaje po głowie... Ale potem pojawiają się te odpowiedzi, takie aroganckie, niegrzeczne... i nie wiem, czy oni tak reagują, bo ktoś ich dumę uraził, czy po prostu tacy są - ma być tak jak oni chcą.
A może to my jesteśmy takie zgorzkniałe? Ale jak tu nie być zgorzkniałym, jak się widzi ten szeroko odkręcony "kurek z kociątami," jak się człowiek czuje odpowiedzialny za to wszystko... Przecież nawet jakiejś współczesnej inkarnacji Świętego Franciszka nerwy by puściły nie raz i nie dwa - i myślę, że miałby czasem ochotę złapać jednego z drugim delikwenta i mocno potrząsnąć.
Ja niestety każdą taką internetową awanturę odczuwam w żołądku - i nie umiem przestać się tym przejmować, chociaż tak na pewno by było dla żołądka lepiej.
Tyle na dziś moich gorzkich złotych myśli.
Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie jakiś bardziej optymistyczny.
Edit: literówki