» Nie lip 06, 2008 18:57
- Jesteś w domu – powiedział lis przystając w miejscu, gdzie polna ścieżka wiodąca spod lasu łączyła się z szeroką, piaszczystą drogą.
Zsunąłem się na ziemię. Piasek pod moimi stopami był ciepły i miękki.
- Idź – powiedział lis i pobiegł w stronę lasu. – Kły i pazury!
- Kły i pazury! – Zawołałem w ślad za nim. – pomyślnych łowów !
Z bijącym sercem wstąpiłem w brzozowy zagajnik. Szedłem mijając drzewa, które pozostawiłem jako małe, ledwie odrośnięte od ziemi. Co czekało na mnie dalej – ziarno posiane przez okolice przeklętej wsi widać zdołało zakiełkować w moim sercu…
Odetchnąłem z ulgą rozpoznając otoczony drzewami dom jasnowłosej lekarki, dom, przed którym rosły gęste kępy ziół, a którego uchylone okna świadczyły, iż jest zamieszkały.
Dalej, w pierwszych promieniach słońca złociły się liście klonów porastających obrzeża parku, czerwieniły się wielkie głowy dębów, a na ostach rosnących szpalerem po obu stronach ścieżki połyskiwały ozdobione kroplami rosy pajęczyny.
A dalej – dalej ze wzruszenia ścisnęło mi się gardło i poczułem, jak wilgotnieją mi oczy.
Zacisnąłem powieki pomny, iż płacz domowego zwiastuje nieszczęście, ale nagle uświadomiłem sobie, że oprócz łez rozpaczy są jeszcze łzy radości i pozwoliłem, aby wreszcie, po raz pierwszy w życiu spłynęły po moich policzkach.
Otarłem twarz rękawem kubraka i poczułem, jak moje serce opuszcza zwątpienie i lek, a jego miejsce zastępuje radosna nadzieja.
Mój dom stał dalej tam, gdzie go pozostawiłem, nienaruszony, może tylko zielona ściana winobluszczu była gęstsza winobluszczu wyższa, a spomiędzy zieleni liści połyskiwały różowe w świetle wschodzącego słońca szyby.
Rzuciłem tobołek na ziemię i pobiegłem przed siebie ku werandzie.
Wystarczył jeden sus abym znalazł się na drewnianym parapecie a drugi, aby zeskoczyć na sosnowe deski podłogi.
Podłoga zaskrzypiała, a spod moich stóp uniósł się malutki obłoczek kurzu.
Na drewnianym stole leżał plik nut i stary futerał od skrzypiec. Pachniało tytoniem i lawendą, a w kuchni, za piecem cos szeleściło.
- Wróciłem – powiedziałem wsuwając głowę za piec.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to mój dziadek wstaje, aby mnie powitać,…ale w siwobrodym skrzacie rozpoznałem swego ojca.
- Kleofas! – Wykrzyknął ojciec i mocno mnie uścisnął.
Rozejrzałem się wokół.
- Dziadek…- zacząłem.
Ojciec puścił me ramiona i posmutniał.
- Zeszłego roku, twój dziadek, a mój ojciec odszedł za Wielką Bramę.
Odwrócił się, pochylił i długo szukał czegoś w swoim kącie.
Kiedy ponownie zwrócił się do mnie, jego oczy były wilgotne. Podał mi zawiniętą w kawałek płótna fajkę i gruby, oprawiony w skórę brulion.
Wyszedłem na zewnątrz.
Kolory jesieni nagle dziwnie przygasły, ucichło nawoływanie ptaków.
- W życiu musi być wszystko – w głębi mojego serca odezwał się Bazyli. – Radość, smutek, narodziny i czas odejścia…dopiero wtedy życie jest życiem, jeśli, oczywiście rozumiesz, o co mi chodzi.
- Rozumiem – powiedziałem trochę do siebie, a trochę do nieba nad moją głową.
Usiadłem na kamiennych schodach i wziąłem do ręki dziadkową fajkę. Zapach tytoniu jeszcze nie zdążył wywietrzeć, i gdy przymknąłem oczy od razu pojawiła się przede mną twarz dziadka.
Za moimi plecami zaszeleściły kroki ojca.
- Zimą odeszli Jan i Ewelina, - rzekł cicho. – Aron ożenił się z Karoliną i mieszkają w mieście, ale przyjeżdżają tu od czasu do czasu…
Nad naszymi głowami niebo wypełniło się jękliwą pieśnią.
Spojrzałem w górę.
Pomiędzy porannymi chmurami, na południe, przeciągał spóźniony klangor.
Pomyślałem, że tam, wysoko, jest Brama, za którą odchodzą ludzie – tam, ponieważ wspominając swoich bliskich zawsze spoglądali w niebo…
Otworzyłem brulion dziadka.
Przebiegłem oczyma rząd liter bardziej przypominających tajemnicze zawijasy, niż pismo i uśmiechnąłem się przez łzy.
„ Drogi Kleofasie ” – pisał dziadek – „ wiosen trzysta jest życia baśniowego ludu, trzysta pór letnich, trzysta jesieni i trzysta zim, a kiedy czas ów przemija otwiera się Wielka Brama, za którą baśń nie ma ani początku, ani końca, jak niebo, które rozpina się nad naszymi głowami. I nawet drzewa nie są wieczne, i nie jest wieczna rzeka, ani góry, które kruszy czas – cóż więc przeciw temu znaczy lat trzysta? Taką kolej rzeczy ustanowiono i tylko jeden Leśny, który ma pieczę nad Wielką Bramą wie, dlaczego tak postanowiono, a nie inaczej. Ci, których pozostawiamy po sobie w obowiązku mają uczyć dawnych pieśni i obyczajów, aż po kres wszechświata…tobie pozostawiam wszystko, co zasłyszałem, a puste strony zapełni masz tym, co zasłyszałeś Ty. A kiedy minie lat Twoich trzysta i kiedy Wielka Brama otworzy się dla Ciebie wyjdę Ci na spotkanie i powitam w czasie, który nie ma końca… ”
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!