Bardzo dziękuję.

Z dnia na dzień jest lepiej. Czesio staje się jakby nieco bardziej delikatny i interwencji jest coraz mniej, choć do co najmniej kilku dziennie jednak dochodzi. Rozłączam ich klaśnięciem, gwałtownym szelestem, czymś co odwróci ich uwagę. Mały nie boi się rezydenta, wita do pacnięciem łapką po pyszczku, całusem, wpychaniem mu się między łapy. Gryzie mu ogon, zaczepia go, nie ucieka, nie chowa się nawet po "akcjach". Wszystko było by wspaniale, gdyby nie fakt, że niekiedy drastyczne zabawy muszę jednak przerywać i w związku z tym boję się powrotu do pracy

Nie mam za bardzo warunków do odizolowania małych. Nie chciałabym żadnego zamykać w łazience na wiele godzin, skoro bez przeszkód brykały dotąd po całym mieszkaniu. Liczę na cud, że do poniedziałku sytuacja jeszcze bardziej się wyklaruje. Na szczęście, w pracy jestem w takich godzinach, w których koty spią - do 17.00. Mordują się konsekwentnie wieczorami i przed południem. Owego "przedpołudnia" się boję.
Ale wiecie co... To jednak - mimo wszelkich kłopotów - fantastyczna sprawa posiadać dwa koty.

Nigdy nie planowałam persika. Niezbyt mnie one zachwycały i na propozycję przygarnięcia małego płaskiego nochalka zareagowałam bardzo sceptycznie. A teraz tak strasznie je kocham, że to się... w serduchu ledwo mieści

Mimo wszystko - bez dwóch zdań polecam dokocenie.
Dziś wpadł z wizytą mój brat. Ogarnął sytuację i stwierdził zupełnie niepytany i chyba całkiem obiektywny - "Ten maluch to jest u was mega szczęśliwy. W ogóle widać, że dobrze tutaj tym kotom". Potem ochrzanił mnie za wszelkie rozterki, widział bowiem, jak malutki Jożik zaczepia dużego Czesia, jak go drażni, podgryza i bije. Brat kotów nie ma, ale twierdzi, że na pierwszy rzut oka widać, jak im dobrze razem: "Kobieto! jakby on się go bał, to by uciekał, chował się, omijał go, unikał, a nie jeszcze sam go zaczepiał". I tego stwierdzenia się trzymam
