
A było to tak... To moja siostra przywiozła Bunię do siebie do domu. Kocisko ważyło 1,5 kg (miała wtedy 10 miesięcy) i było poważnie chore. Zaczęły sie badania, kroplówki i leczenie. Bunia dostawała m.in. witaminę B w zastrzykach, a to bardzo boli, więc odgryzała się jak mogła. Któregoś dnia byłam w lecznicy razem z siostrą i oczywiście chciałam zostać bohaterem dnia i zaoferowałam się, że potrzymam Bunie w czasie zastrzyków. Trzymałam - do czasu witaminy B, potem to już Bunia trzymała mnie za rękę pazurami a zęby wbijała mi w kciuk szorując zębami po moich kościach... Była dzielna, oddałam obrażonego kota, siostra i pani wet wyszły z gabinetu a ja zaczęłam obmywać obrażenia... a potem nie pamiętam co było dalej... świadkowie zeznają, że usłyszeli wielki łomot w gabinecie i kiedy wpadli tłumnie do niego zobaczyli moje zwłoki leżące na podłodze...
No i jak miałam nie zabrać Buni do siebie
