Tym razem to nieokiełznany rudy chrześniak Bengali doprowadza mnie do skraju frustracji..
Zajmowany przeze mnie "apartament" ma 3,5 metra wysokości. Tuż pod sufitem jakiś pomysłowy "przedmieszkaniec" przybił półeczkę.
Półeczka zwodniczym urokiem nęciła Kitka od początku. Jednak wczoraj sen o zdobyciu niezdobytego ziścił się. Kit, nie wiadomo jakich sztuk dokonawszy, znalazł się na górze.
Starym zwyczajem zwiesił z półeczki ryżą główkę i jął nawoływać pańcię do smyrania.
Dobre sobie

Pańcia, na stołek się wdrapawszy i wyciągnąwszy do góry ręce, miała do drapichrusta jeszcze hoho i trochę
Cała zabawa zaczęła się, kiedy Kitkowi Olimp się znudził. Ale zejść jest gorzej niż wejść, Kit zawołał windę. Winda bezradna, na to piętro nie dojeżdża. Kit uderzył w lament. Winda spanikowała. Na krzesło wdrapał się TŻ wyciągając do góry ręce. Już tylko 10 cm dzieliło go od wspinacza. Wspinacz zaryzykował. Wpijając pazury w TŻtowe przedramiona ostrożnie zaczął złazić na dół. TŻ dzielnie zęby zacisnąwszy walczył z chęcią zrzucenia Mistrza Torquemady na dół z całą brutalnością. Kit niepewnie cofnął pazura, wbił go nieco wyżej, odnalazł w sobie lęk wysokości i wycofał się na półeczkę. TŻ zmełł ordynarne przekleństwo

Kit poczuł przypływ chęci znalezienia się na dole. Ponownie wbił się pazurami w TŻtowi ręce. Zlazł już śmielej, po czym z hukiem zeskoczył na miejsce.
Tak zakończył się wieczór.
Zgadnijcie, gdzie znalazłam go rano?
Siedzi i od czasu do czasu niezdecydowanie pomiaukuje. I co ja mam robić? Budzić TŻta, czy niech sobie gałgan posiedzi trochę i poduma nad własnymi możliwościami?
Eeeee, pójdę sobie kawy zrobić
