Moje dziecko zjawiło się na parkingu pod blokiem, bo zadzwoniłam wcześniej, żeby pomogła mi wnieść zakupy do mieszkania. Jak zobaczyła „te zakupy” to tylko pokiwała głową i powiedziała „Wiedziałam, że prędzej czy później przyciągniesz jakąś kolejną kocią biedę do domu, a kupiłaś może przy okazji coś na kolację?”.
No to pierwszy problem jakoś się udało rozwiązać!

Weszłyśmy z rudym do domu i wypuściłyśmy go z transporterka, obawiając się najgorszego.. Puchatek zajął natychmiast strategiczną pozycję na najwyższej półce, cały zjeżony i nastroszony, a Misiek, też natychmiast zwiał, za kanapę. Nowy lokator – Feluś - rozpoczął zwiedzanie. Było mu o tyle łatwiej, że razem z nim przywędrowało jego wyposażenie tak, że już coś ZNAJOMO PACHNIAŁO. Potem musiałam gdzieś tam pojechać i nie widziałam początków zasiedlania Felusia.
Z opowieści mojego dziecka, wyglądało to następująco: Feluś pozwiedzał i obwąchał pracowicie całe mieszkanie, i uwalił się spać na MOIM tapczanie

. A Puchatek ze zgrozą obserwował poczynania intruza z bezpiecznej półki. Chyba go sparaliżowało ze zdumienia, bo nie ruszył się stamtąd aż do wieczornego posiłku. Misiek okazał się odważniejszy, bo już po godzinie wyszedł zza tapczanu i usiłował nawiązywać przyjacielskie kontakty. Na początek został solidnie ofuknięty i zniechęcił się na kilka dni.
Jak wróciłam do domu późnym wieczorem, zastałam następujący obrazek: Puchatek leżał rozwalony na tapczanie, czujnie jednak nasłuchując co robi TEN NOWY, Misiek , cały spięty siedział w przedpokoju wpatrzony z daleka w NOWEGO, a Feluś – przytulony do mojego dziecka, mruczał i robił baranki..

Był u siebie..
Do dzisiaj moje dziecię nie chce się przyznać, co takiego się stało i jak jej się to udało, ale faktem pozostaje bezwarunkowa miłość Felusia do mojej latorośli.. A koty zaczęły egzystować we trójkę bez specjalnych zadrażnień! Cud jakiś...
A po następnych kilku miesiącach zaczęłam myśleć ekonomicznie..
