To w ogole nie o kasztanku będzie, ale o moim Jasiu, który jest z nami od marca i nigdy, ale to nie było mowy, żeby sam przyszedł sie pomiziać. Kochał Wacka, który go akurat mocno lekcewazył i w zasadzie wyprowadził się z domu ( mamy dom z ogrodem i róznymi zakamrakami)
A Jasio jakby bał się ręki.
Wyobrażcie sobie że dwa czy trzy dni temu wieczorem rozsiadl się -jak zwykle niedaleko, ale i nienajbliżej moich nóg - i rozmruczał sie, ale ja nie zerwałam się jak zwykle, żeby go poprzytulac, bo jestem chora i nie miałam siły.
A wtedy Jaś bezceremonialnie wskoczył mi na kolana, i mocno się wtulił, czym rozkokosił mnie strasznie.
Myśle, że to znak że już dobrze mu u nas i mimo gburowatości Wacka i jakiejs wrodzonej nieufności, Jasio nas zaakceptował i pokochał.
Bardzo jestem dumna, bo obawiałam sie, że to nie nastepi.
Boję się tylko, że Wacek wyprowadzi go w końcu na dwór albo na strych i Jasio gdzies przepadnie, bo nie jest to kot, który reaguje na wołanie, no chyba że do miseczki z jedzonkiem