Inka, a gdzie ten wierszyk?
Klikam po napisie, ekran przecieram, a tu nic
Hilton niestety nie doczekał się odbioru technicznego, bo pada. Fuj. Dziwnie tak pada, ni to deszcz, ni to śnieg i nagle słońce.
A za chwilę ciemno, bo chmury. A potem wieje. Brrr....
Czitka postanowiła, jak w każdą jesień, po prostu przespać czas do wiosny. Leży w pudełku przy kaloryferze i śpi.
To ja myślę, że może chora, albo co gorzej umierająca, podchodzę, zaglądam, oddycha równo. Nosek wilgotny. Futro lśniące.
Brzuch miękki. Śpi. Patrzę na nią głośno, tak jak Ona na mnie w nocy. I wtedy otwiera jedno oko. Łypie. I zieeeeew!
I na drugi bok. Też bym tak chciała. Do wiosny. I bym jeszcze chciała być piękna, młoda i bogata
A tu wszystko na odwrót, łypać tylko mogę i to by chyba było na tyle
Ale wczoraj to miałam rano przygodę z drewnem kominkowym. Zamówiłam parę metrów, bo zimno, a koty lubią przy kominku.
Ja może mniej, roboty z tym paleniem za dużo, a bałaganu jeszcze więcej, kotłownię w pokoju mam robić, palacz jestem?
Łypiący?
No, ale jak lubią, to niech się pali.
Przyjechali dwaj z tym drewnem rano z Milicza, ale zamiast je zsypywać, bo deszcz zaczynał padać, to biegają dookoła auta i się rozglądają dookoła i szukają miejsca, gdzie będzie dobrze. I tak sobie rozmawiają -Weź postaw tutaj, dalej od płotu.
-Tu nie, bo przywalimy drzewem, przewróci się. Nie mogą się nastraszyć.
- O, tu, tu będzie dobrze, to przynieś, tylko ostrożnie!
Zgłupiałam. Pierwsza myśl, jaka mi przemknęła, to ta, że właśnie spełnia się mój sen koszmarny

i że ktoś mi na podwórko podrzucił pudełko z sześcioma małymi kotkami sierotkami.
Poszli we dwóch. I przynieśli uśmiechnięci od ucha do ucha klatkę z trzydziestoma gołębiami do wypuszczenia!
Większość była pana gołębiarza, ale dziewięć obcych. Te obce pokochały gołębnik pana i nie może się ich pozbyć, bo wracają jak ten bumerang ze starego dowcipu o Australijczyku, który kupił sobie nowy, ale nie mógł się pozbyć starego
I on je wywozi razem z tym drewnem, wypuszcza, a one myk i już są w gołębniku na waleta!
Większość była zaobrączkowana, takie typowe szare gołębie. Ale były też beżowe, brązem malowane. Śliczne.
Pan wypuszczał je pojedynczo, co kilka minut, żeby nie latały razem, bo razem raźniej i łatwiej wrócić. A one już za chwilę siedziały obok siebie u mnie na dachu
Co gorsza, siedziały prawie wszystkie i patrzyły, jak to drewno zrzucamy.
I co, oni pojadą, a ja zostanę z tym gołębnikiem i Cosią na dachu?
A ostatniego wypuszczałam sama! Dziewczynka to była, taka beżowa, cudna!
Frrrrrrr!!!!!!!!!!! Poleciały! Wszystkie
Podobno miały szansę być w Miliczu przed moimi panami od drewna.
Nie wiem kto był pierwszy, ale tak czy inaczej dzisiaj nerwowo się rozglądałam po okolicy, czy co nie leci, albo nie siedzi.
Lubię gołębie. W Miliczu.
W kominku się pali, a Czitka łypie.
Czyli wszystko jest dobrze.