O NIE. A wlasciwie o tak... Zdaje sie ze przedwczoraj wyrzucono przy naszym domu koteczke chyba mniej niz roczna nawet. Juz tymczasuje u nas, idziemy zaraz do wetki... Mordor robi za pana domu, jest wielce nadety i wydaje TEN DZWIEK (bo ta rasa ponoc nie miauczy) latajac za mala i pilnujac zeby mu nie wyzerala jedzenia. Kontaktu bezposredniego nie bylo, tylko fukniecia i miaukniecia. Mala chyba by chciala podejsc, ale stary sie nie daje

Na szczescie nie wyglada na specjalnie zestresowanego, raczej na OBRAZONEGO.
Miski i woda sa oddzielne, liczymy ze przez pierwsze dni sie nie zarazi, ale bedziemy jej szukac domu, bo jednak felv to felv. Jak domyjemy koteczke, to wrzuce fotke do podziwu. Bialoruda z plamami, nie wiem czy sie kwalifikuje pod szylkret, absolutnie przytulasna i slodka. nazywamy ja roboczo Gondor, zeby mordorowi bylo do pary:)))
Czy poza ograniczeniem bezposrednich kontaktow (ktore i tak sa nikle bo nie ma Woli Pana Mordora), i rozdzieleniem misek, powinnam zrobic cos jeszcze? czy kuweta to miejsce strategiczne?
mam nadzieje ze wetka sie zaangazuje w kwestie.