Napoiłam Inkę parafiną i dokarmiłam z ręki małą porcją mięska... aż dziwię się, ze nie ma mnie za to jeszcze dość

, ale po parafinie nawet chętnie zjada z ręki. Potem poszła napić się wody, wiec jestem spokojna, że się na nowo nie odwodni i jelita zaczną normalnie pracować.
Teraz nakarmione koty przysypiają, a Inka grzeje sobie dupsko na piorącej, ciepłej pralce.
izaA pisze:Przeczytałam wszyściutko...biedna Inka...jak Otis się zakłaczył to jadł i wymiotował tym, co zjadł, na początku tylko suchym potem wszystkim, ale kłaków w tym nie było - tylko pokarm...no i tak wymiotował, a ja mu podawałam pastę - nie bezopet tylko Gimbeta...w końcu go przepchało. Dodam, że kupy były OK

Ja wiedziałam kiedy bedize pawik, bo on tak złowrogo mlaskał, a zaraz potem go rwało...do tej pory jak słyszę mlaskającego otisa to zaraz pędzę do kuchni podac mu bezopet...to mit, że krótkowłose się nei zakłączają...Otis jest bradzo wrażliwy, Sonia - to ruska baba, jej nic nie złamie...

Wygłaszcz Inkę od Ciotki i ręsztę też, zeby zazdrosna nie była.
Iza, ja na początku podałam jej pastę odtłaczającą, ale ze względu na podrażnione jelita wet zdecydował (słusznie moim zdaniem), że bezpieczniej podawać jej parafinę. Bezo-pet podawałam do tej pory Sarze i to też nieregularnie - jakoś nie mam przekonania do tych past, że są nieobojętne skoro rozpuszczają wlosy. Sara, od kiedy zrobiłam jej kurację gammollenem nie kłaczy i od paru miesięcy sobie dobrze radzi. Od czasu do czasu, zwykle rano (dzisiaj też, nawet się przestraszyłam, myśląc, że to Inka) zwymiotowała wałeczek kłaczków. Inka natomiast jest u mnie półtora roku i nie miała tego rodzaju problemów, podobnie pozostałe futra. Ostatnio jednak (jak już pisałam bardzo lizała siebie i inne koty), a ja nie zaskoczyłam, że może się to skończyć zakłaczeniem.
Mam jeszcze trochę czasu, więc napiszę coś jeszcze. Przed chwilą zadzwonił mój siostrzeniec Piotrek, który jest w Stanach i mieszka u Polki, która przygarnęła błąkającego się kota. Już parę miesięcy temu mówił mi, że ten kot sobie wychodził, aż w końcu potrącił go samochód. Przywlókł się biedak pod drzwi domu z roztrzaskaną miednica i połamanymi tylnymi łapkami. Weterynarze sugerowali amputację tylnych łapek za 1700 dolców, bo składanie kota to koszt 4000 dolarów i żadnej gwarancji, ze kot będzie chodził. Zdecydowała się na to drugie, kot i po wielu miesiącach rehabilitacji chodzi na czterech łapach, właśnie dziś Piotrek przy okazji oznajmił mi tę rewelację. Szczęśliwie się zakończyło i podejrzewam, że kot jest teraz kotem typowo domowym, niewychodzącym.
Podałam adres naszego forum z zaproszeniem, podobno coś poczytała, ale nie za bardzo ma czas, żeby się tu udzielać.