TO jest ta odpowiedź, której się spodziewałam...
Wczoraj moja mama zamierzała upiec tort makowy.
Zmieliła mak.
Ugotowała tegoż i dodała
różnych takich do masy.
Wlała ją do tortownicy.
Następnie ustawiła gdzieś w domu, na banalnej szafce.
Poszła włączyć piecyk.
Cóż- człowiek czasem zapomina ,że w domu jest pełen inwencji kot...
Felix od lat interesuje się wypiekami. Znaczy wącha je , niekiedy liże (i odwraca się z obrzydzeniem...
fuuuj...śfinstfo!!!).
Sernik lubi popacać łapką- jak popaca to wtedy sernik jest bardziej sernikiem.
Ale tylko sernik.
Reszta budzi żywe zainteresowanie , ale -powiedzmy- smakoszem ciast to on nie jest.
Ale tort makowy widział zdaje się po raz w swoim kocim życiu widział.
Nie spodziewał się...nie wiedział...nie miał pojęcia...
Krótko mówiąc: Felek postanowił zostać częścią tortu makowego.
Mama stała w korytarzu kiedy zobaczyła kotka wchodzącego do tortownicy płynnym ruchem.
Zamarła i oniemiała.
Jak kot wszedł to mu się łapki zapadły w ciasto tak do połowy.
Zafascynowany podniósł jedną...powąchał...następnie drugą...powąchał...i WSZEDŁ TYLNIMI!!!
Na co mama się ocknęła i wrzasnęła.
Co z kolei Felka przestraszyło, więc co prędzej wyskoczył z tortownicy i ścigany przez mamę ruszył w rajd po domu znacząc łapkami urocze śladziki najpierw w kuchni, potem w korytarzu a wreszcie na dywanie (pamiątka rodzinna) .
Mama goniła.
Felix uciekał.
A masa makowa ściekała.
Fel niczym Harrison Ford w filmie "Ścigany" akrobatycznie wskoczył na parapet...tam się otrzepał, zostawijąc drobinki maku na firance oraz szybie...przebiegł po stole, a tłuste ślady z czarnymi kropkami zostały na obrusie...wskoczył na oparcie fotela...dalej na kanapę...i zniknął w jej wnętrzu.
Wszędzie zostawiając MAK.
Oraz tłuszcz.
Mama nie dała za wygraną.
Wybiegła na schody i dramatycznie ryknęła przywołując odsiecz czyli Kotkinsa.
Zdziwiony Kotkins wszedł do matczynego mieszkania o jakby nieco odmienionym wystroju: wszystko było niby tak samo, tylko w czarne maleńkie kropki...nawet lustro w przedpokoju...
I szafki kuchenne, i podłoga, i rzeczone lustro...kilka kropek było nawet na suficie świeżo odmalowanym miesiąc temu.
Mama wskazała kryjówkę Felixa i nastąpiło żmudne wydobycie winowajcy upstrzenia mieszkania makiem.
Ja ryłam w maminej pościeli a mama pilnowała tyłów, gdyby Felixińskiemu przyszło na myśl salwowanie się ucieczką z tamtej strony.
W końcu to ja się dokopałam do rudego.
Zasypiał niewinnie w spokojnym gniazdku z pościeli. Pościeli w czarne , maleńkie kropki rzecz jasna.
Wydobyty fuknął na mnie z oburzeniem.
Ludzie to są jednak
nienormalne, żeby śpiącego kota brutalnie z objęć Morfeusza wyrywać i zmuszać do...
No właśnie- nogi koteczka zostały karnie umyte.
Były ryki, wrzaski i syki. Pacanie łapami było.
Babcia wściekła na koteczka sama dokonała egzekucji.
Ja trzymałam.
Ojciec nad losem rozpaczał ("
WY GO CHCECIE ZABIĆ!!!")
Kocio z czystymi łapami wlazł oburzony ponownie do kanapy (mama zmieniłą tylko pościel) i nie zapowiada się żeby wylazł stamtąd przed Nowym Rokiem.
A potem mama przystąpiła do czyszczenia domu.
Słyszę na górze szalejący odkurzacz, mama biega i klnie jak szewc- za kilka godzin przychodzi ciotka z wizytą.
A tu
panie dziejku mak, mak, wszędzie MAK!!
Tort się jednak piecze.
Został ochrzczony "tortem na kociej nodze" przez złośliwego Kotkinsa , mamy z ojcem przykazane słowem ciotce nie wspominać o kocim elemencie w cieście.
Jest ona bowiem brzydliwa nad miarę i za zwierzętami nie przepada.( głupia z niej zresztą baba)
No, chyba ,że ciotka spomiędzy zębów jaki pazur albo kłak wyciągnie.
Wtedy mamy rodzinnie grać zdziwionych wielce...zresztą beze mnie, bo ja czynię zakupy na Sylwestra MK.
Stresy, same stresy.
Ale mamy nowy przepis na ciasto, Felix niczym Nigella Lawson znowu ubarwił swoim ludziom świat!
