Po przedwczorajszym
kittysoftporno, wczoraj Loki chodził w zadziwieniu, nie gryzł, nie rzucał się na Sowę, tylko się przyglądał. Zdaje się, że zaczyna mu świtać, że Sowa to kot, a przynajmniej, że jest to istota interesująca, która może mieć własną osobowość, co za tym idzie należy się pochylic nad problemem jej istnienia w domu.
Sowa natomiast, jak to Sowa, wesolutka jak szczygiełek przez cały dzień dokazywała, myła naczynia i zaczepiała Lokiego namawiając na wspólna zabawę.
On patrzył z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia, ale raz, czy dwa razy dał się namówić na gonitwę (bez gryzienia finalnego)
Wieczorem natomiast bawili się, jak starzy kumple pacając się łapą przez otwór w drzwiach do mojego pokoju, który zasłoniłam obrusikiem w kwiatki
(ach jak słitaśnie), pacali się przez ten obrus, podglądali, w końcu Caillou wskoczyła do pokoju, gdzie siedział Loki i on zbaraniał

; potem bawili się wskakując, wyskakując i goniąc się po domu
Szczęśliwa jak świniak w błocie z powodu zaistniałej sytuacji, uwaliłam się z książką i zasnęłam; obudził mnie TŻ domagając się głośno i natarczywie aparatu, bo "Loki ją liże"
Dokumentacja foto w końcu nie powstała, ale wygląda na to, ze rzeczywiście nastąpił jakis przełom w ich wzajemnych stosunkach
(tfu, tfu przez lewe ramię i skrzyżowane palce przeciw urokowi)Dziś juz od czwartej łazili sobie po domu i omawiali jakieś swoje kocie sprawy, bo skoro nie mam drzwi w pokoju, to Zdzisia po prostu wybyła, nie pytając o zgodę.
Wychodząc do pracy, zostawiałam za sobą TŻta w wielkim łóżku, obłożonego kotami z obu końców
