Pobloguję sobie.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak się ludziom udaje złapać kocie siki do badań. Robiłam już kilka podejść do łapania koniowych. Pojemniczki ustawione w strategicznym miejscu tuż nad kuwetą, nie dobiegałam

.
Dziś Końbury zabrał się za sikanie, gdy gadałam przez telefon w przedpokoju, tuż po aerobiku, rozgrzana

i w formie, trzeźwa, więc refleks jak brzytwa.
I co? Cisza w słuchawce po haśle: czekaj, Koń sika, muszę łapać - bezcenna.
Niestety, zanim zdarłam szarpnięciem wieczko i wykonałam skłon, o głebokości, o jakiej na ćwiczeniach mogę tylko pomarzyć - złapałam tyle, że nawet dna nie pokryło

.
Już pomijam, że taki całonocny mocz to i do badań średnio dobry.
Ja nie wiem, jak wy to robicie, że się udaje zbadać cokolwiek
Poza tym zrobiłam dziś zamówienie w animalii, ceny mnie dobijają, a że zamówiłam i feliwaya to pensja politechniczna pokrywa w tym miesiącu wydatki kocie, wiem po co pracuję.
Ehhh. A do tego dziś miałam ćwiczenia z gumami i jutro nie będę w stanie się ruszać, jak znam życie. Ale za to mam już prawie kaloryfer na brzuchu

Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.