No normalnie żem wróciła do doma!
Miło jest wracać do domku mówię Wam, zwłaszcza jak zdążyliśmy zatęsknić ale nie zmieniło się jakoś tak bardzo dużo w Was i wokół żeby była taka nieuświadomiona obcość. No ale nie o tym miało być, żem wróciła przywitały mnie dwie dziewczynki moje piękne. Mama udawała, że podsypia ale jednak zdradziło ją górne światło. Po chwili z czeluści jej pokoju wyłoniła się Mała Biała Beza. Jeśli ktoś liczy na opowieść o czułych powitaniach muszę go zawieść. Pan Beza ledwie musnął mnie spojrzeniem i bimbający trucht załączył kierując się w stronę ciemnego swojego pokoju. Mijając mnie wydał krótkie mrrau oznajmiając, że mam za nim się udać, żadnego mrumrumru, żadnego miziania, krótki konkretny rozkaz wymagający wykonania. Udałam się za chłopcem wprost do jego miseczki. W mieseczce pusto, napełniłam ją ale chłopiec głodny nie był. To chodziło o tą świadomość, że micha ma być pełna. Wreszcie zirytowana takim zachowaniem poszłam do mamy, czy może zostałam w pokoju siadając na łóżku i wtedy miłość kocia do mnie wybuchła. Bo przecież jestem jego panią i przecież nikt go nie miział przez kilka dni, nikt się z koteńkiem nie bawił. Nie opuszczał mnie na krok cały czas się miziając, strzelając baranki (ja jestem niekumata w barankowaniu kocim i nie do końca wiem o co chodzi co chłopca zniechęciło do większego barankowania) ale prawdę powiedziawszy przez większość czasu robiąć wściekłe gonitwy. Nie wierzyłam w to co widzę, bo Qua biegał, krzyczał, polował, robił pady podnosił się i biegł dalej krzycząć wściekle

... bo wiecie druga w nocy to świetna pora do tego. Wreszcie go spacyfikowałam zabrałam do pokoju, a tam dalej biegi, skoki. Jak już się położyliśmy... to w ogóle Qua zmienił poduchę. Zabrał mi mojego ulubionego jaśka, ja mogę sobie spać na jego podusi. A więc jest tak, że kot ma jaśka i poduchę, a ja to co akurat postanowi mi udostępnić. Ale tak rozpływając się całkiem to napiszę Wam, że jak zasypiałam w Quarce dopiero dogasała potrzeba zabawy. Pomimo tego ułożył się na jaśku i mruczał, mruczał, mruczał. Wystarczyło, że lekko go dotknęłam źródło mruczenia się nasilało i na nowo rozmruczywało bardzo, bardzo głośno. Później już mi się nie chciało odwracać i go gładzić to tylko mówiłam. Mówienie też kota rozmruczywało aż nie zasnęłam.
I wiecie co? Mam straszne problemy do zmartwień, od wieczora o tym rozmyślam i nie wiem co robić. Mam wrażenie, że lewe oczko kota jest troszkę zaognione (wokół), a poza tym Gruby wygląda jakby był zdrowy jak rydz!! Rozumiecie co to oznacza? Żadnych realnych podstaw do wyciągania fatalistycznych wniosków. Kolejny raz olaliśmy homeopatię i jest coraz lepiej. Normalnie poza drobnymi (bo to są już drobne) problemy zdrowotne (tfu, tfu tfu) jest ok. No to panikuję, że to na pewno coś bardzo dobrze skrytego i tylko czeka żebym napisała, że jest ok i się ujawni, że nie jest. Aaaaaa