Wojtek pisze:Sigrid pisze:(...) Była gadała do niej we własnym języku, czyli po rosyjsku, a nowa właścicielka po polsku

Koteczka jej nie rozumiała

Najprostszy przykład: spróbuj za granicą zawołać do tamtejszego kota kici-kici, a potem tak jak robią to w tamtym kraju.
Się nie da. Już sprawdzałam
Dawno temu Młody puszczał mi filmiki z gadającą papugą. Ptaszyna miała cudowne wejście, kiedy demonicznym głosem skrzeczała: "I'm the Starrr!" To mogłoby być intro do filmików z Marlonem, o ile by takowe powstawały/
Gdy w zeszłym roku zaprezentowaliśmy go w najmniejszym mieście świata - Hum - Marlon nie popisał się zbytnio. Najpierw rwał się na zewnątrz, a przywołany "do porządku" podporządkował się. Znaczy wpełzł pod stół i zrobił kupę

"Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało" jak mówi francuski dramaturg. Pobiegłam na zaplecze po ścierę, posprzątałam po kocie, w bonusie otrzymaliśmy miejsce przy stoliku, bo Niemcy, którzy dokonali uprzednio rezerwacji, oświadczyli, że na kota mają alergię i wolą przy mniej reprezentacyjnym stoliku

TŻ wstydził się ostentacyjnie, Młody i ja chichotaliśmy dyskretnie. Marlon, wyzwolony z pęt fizjologii miał na wszystko "wyjebongo" - jak reklamuje swoją wódkę Palikot. Wieczorem kota nie odważyliśmy się zabrać i... zostaliśmy skarceni. "Gdzie kotek?" "W domu, bo wstyd robi". Hum ma na stałe 20 mieszkańców. Demokratycznie wskazali, że kota zamiarują w konobie widzieć. Czy wstyd robi, czy nie. Przynieśliśmy. Kot rozbłysł w blasku fleszy.
Gdy następnego dnia w restauracji nie było miejsca, przysiedliśmy się do pary młodych Holendrów. "Chyba mamy sąsiednie pokoje" - powiedziałam. "No... Nie znamy się, ale znamy waszego kota. Był u nas w pokoju" - powiedzieli Holendrzy. To był wspaniały wieczór. Pełen inteligentnych rozmów o współczesnym świecie.
"To wy macie tego wielkiego kota?" - pytali nas w miejscowych sklepikach. w Humie świat jest mały, ale cóż, w niewielkiej (choć większej) Fażanie też najpierw pojawiły się pielgrzymki oglądających kota koleżanek gospodyni, potem kawalkada dzieci "możemy pogłaskać kotka?".
W tym roku nie zamierzaliśmy Marlona eksploatować. Ale ponieważ Młody wszedł w wiek nastoletni i niestety zaczyna to być widać, obraził się spektakularnie, że z restauracji nie ma spaghetti bolognese, a cofać naszego zamówienia nie wypadało, doszłam do wniosku, że mam go gdzieś i nie odzywaliśmy się przez dwie godziny. Dojechaliśmy do domu, potupaliśmy do miejscowych, aż tu nagle... "czeeeeeść". Młody niesie Marlona. W szelkach, ale bez smyczy. O żesz - wkurzyłam się. Wleczenie kota do knajpy przez 200 m nie mieści się w moich kryteriach. Marlon zachował spokój. I znowu błyskał we fleszach. Przy okazji dowiedziałam się, że jeden z bywalców miał kota norweskiego, który był "jak mop". Powiedziałam, że ja też miałam kotkę norweską, ale była ruchliwa i nerwowa. Było w sumie miło, kot przywykł do naszych ekscesów, może nawet właśnie one powodują, że jest spokojniejszy: co by się nie działo, wraca we własne pielesze, czy samochód, czy kartonowe pudło, na koniec czeka miska z pysznościami.
Nerwów trochę ma, ale czy na pewno? Gabaryt robi swoje. O poranku wyszedł na spacerek. Ogląda krajobraz, słucha cykad. Aż tu nagle kot lokals się napatoczył. Lokals spojrzał na Marlona i wygiął grzbiet. Marlon się zaciekawił, Wychynął zza krzaka. Lokals z wrzaskiem rzucił się przed siebie. Marlon nastawił uszu i już chciał się za lokalsem rzucić w pościg, ale wiecie... smycz.
Czas wracać. Kotu się w głowie przewraca
