No to teraz czas na mnie.
Kto zna, temu przypomnę, kto nie zna - powiem. Ja dość cicha jestem, lubię książki czytać, nie cierpię spędów na dużą liczbę ludzi z bardzo głośną muzyką. Niewiele piję. To tak tytułem wstępu.
Poszliśmy ze znajomymi na "imprezę" w starej zajezdni tramwajowej. Co prawda koszt wejścia 30 zł za osobę nie był powodem do spodziewania się luksusów, ale to co tam się działo można określić mianem: mordownia.
"Miejsc" na ponad 300 ludzi, z tym że były to takie długie wąskie stoliki jak są na piknikach na dworze (
http://brand.info.pl/wp-content/uploads ... 0x50cm.jpg). Poukładane tak ciasno, że siedząc na tej ławeczce, dotykałam plecami jakiegoś gościa, ugh. Ponadto towarzystwo mocno skłonne do integracji, co chwilę przysiadali się jacyś obcy ludzie, domagając się "przytulasa" albo po prostu wciągając mnie w zupełnie nieinteresujące rozmowy pt. "kto kiedy się nawalił,z kim i ile go kac trzymał". Muzyka napierdzielała na full, więc bolała mnie głowa. Z powodu złych dni w miesiącu również bolał mnie brzuch. Więc generalnie miałam nieciekawą minę, w związku z czym padały pytania czemu jestem taka smutna, czemu nic nie piję, co mi jest itp.
Muzyka. Tematem imprezy miały być lata 90., tak więc spodziewałam się klasycznych hitów. Niestety "uraczono mnie" czymś co te hity w moim mniemaniu sprofanowało, a mianowicie jakimiś klubowymi bitami i ogólnym waleniem po uszach. "The Final Countdown" w ogóle nierozpoznawalne...
O północy krótkie życzenia, brak petard, trochę polało się szampana i w zasadzie tyle. Po północy z kolei muzyka już była z tych nowszych, też tegorocznych. Niestety potem zaczął się festiwal polskiego hiphopu i jak usłyszałam z głośników "Suczki" (piosenkę, która mnie osobiście bardzo razi i nie jestem w stanie jej znieść), stwierdziłam że już nie dam rady tam wytrzymać. Zamówiłam taksówkę na 2:00, wróciliśmy szybko do domu i jeszcze wyszliśmy z psem, który z powodu fajerwerków od 18 bał się wyjść na dwór.
Poszłam tam tylko dlatego żeby Michał mógł spędzić czas z kolegami z którymi się dawno nie widział. Dzisiaj przyznał, że i tak długo wytrzymałam (od 20 do 2) i że w zamian za to pojedzie ze mną "na to coś z Miau"
