Cześć wszystkim

U nas ostatnio wiele się dzieje, ale przed chwilą zdążyłam nadgonić niektóre wątki.
Wczoraj myślałam, że umrę na zawał. Antoni syn mój jedyny dostał od lekarza taki lek robiony w kapsułkach (takich, jak opłatek). Lek na katar. I ten lek był i jest nadal w szafce, w takiej papierowej torebeczce z apteki. Wczoraj, przy podawaniu Antosiowi leków, torebka rozpruła się od dołu, wszystkie kapsułki rozsypały się na podłogę. Na to wszystko wparował Beniu, porwał jedną kapsułkę i uciekł. Goniliśmy go z Tosiem po całym domu, ale jak go złapaliśmy to usłyszeliśmy, jak przełyka

Masakra. Tosiek w panikę, że nam zdechnie kotek. Ja to uspokajam Tośka, to znowu próbuję wymusić u Benka wymioty. A sama w strachu. Nie udało mi się. Pojechałam do pracy, Tosiek później ode mnie wychodził więc zdążył mi napisać sms, że Beniaminek szaleje jak zwykle. To mnie pocieszyło. Po południu syn także zdał mi relację. Wydaje się, że wszystko jest ok, ale strachu się najadłam tyle, że szok!
