Byłam dzisiaj na badaniach oczu, bo nie mogę się wyleczyć z zapalenia spojówek. Sądzę, że to od ciągłego płaczu, bo co z tego że zapuszczam krople z antybiotykiem, jak zaraz je wypłaczę.
Każde moje wyjście z domu, wyjazd z garażu przypomina mi Ogrynię, widzę ją jak do mnie biegnie, jak siedzi w bramie garażu i czeka na mnie.
Przejeżdzałam więc dzisiaj koło miejsca zaginięcia Ogryni, potem trasą którą mogłaby wracać i tak sobie myślałam, gdzie ta kocina teraz jest. Jak sobie radzi, zwłaszcza ze zdobywaniem jedzenia. Nie mogę się pogodzić z tym co mi mówi delfinka, że kotka nie żyje. Gdzieś mam to w podświadomości, ale nie chcę tego przyjąć do wiadomości na 100 procent.
Tak mi przykro, że u niektórych ludzi nie znajduję zrozumienia, że tak bardzo mi zależy na odnalezieniu dzikiego kota. Kota, który mi w jakimś stopniu ufał, choć nigdy mi się nie udało pogłaskać Ogryni. Jednak zawsze, na dzwięk mego głosu, odgłosu mojego samochodu, przybiegała, bo zawsze wiedziała, że dostanie ode mnie jakiś smakołyk. Była uwielbiana przez inne karmicielki z okolicy i przez ludzi kochających zwierzęta. Bo jest taką skromną i spokojną kociną.
I jeszcze dobija mnie ten "wyrzut sumienia" w postaci Ogryni przyjaciółki, która już trzeci tydzień siedzi na parapecie, stale w tym samym miejscu i wpatruje się w przestrzeń za oknem.
Je, pije - bardzo niewiele - gdy żyła na ulicy kochała jeść, schodzi z parapetu tylko do kuwety, na chwilę.
Doskwiera mi swoiste uczucie osamotnienia, zwłaszcza w czasie moich nocnych samotnych wędrówek po pustych ulicach. I żal, że się to wszystko tak fatalnie ułożyło. Miało być pięknie, miał się skończyć mój koci koszmar, tymczasem przez ludzki błąd stało się dokładnie odwrotnie.
Będę szukać kociny do upadłego, dopóki starczy mi sił. Najgorsze jest jednak to, że brak mi pomysłu jak mam to robić. Doświadczenia także.