Kurcze, u nas znowu pod górkę

Poradźcie coś, bo ja już wymiękam.
Miałyśmy z Tosią problem z kk, i tak się złożyło, że w poniedziałek i środę byłyśmy u weta na zastrzyku. We środę mała już bardzo źle zniosła antybiotyk, trzeba było jej się wkłuwać 3 razy, bo piszczała i skakała. Źle się złożyło, że te wizyty w lecznicy tak się skumulowały ale trzeba było działać z tym katarem. W każdym razie problem jest taki. Tosia jest od tamtej pory w permanentnym strachu. Codziennie biega po mieszkaniu z przerażeniem w oczach, uszy położone i szuka jakiejś kryjówki w której może się zaszyć. Jak ją znajdzie (sama jej robię takie zakamarki, wiem jakie lubi), to i tak nie posiedzi tam długo, po kilku minutach gonitwa zaczyna się od nowa. To trwa nieraz pół a nieraz kilka godzin. Psikam Feliweyem, mówię cicho i łagodnie, daję pyszne jedzonko, jestem bardzo delikatna ale to niewiele pomaga. Dziś bardzo długo spała i jest trochę lepiej, ale nie mówię jeszcze ostatniego słowa bo to się może zmienić.
Oprócz tych gonitw, Tosia prawie na wszystko podskakuje w strachu, jeży sierść, robi wielkie oczy i tak dziwnie bokiem skacze

wystarczy, że wstanę z krzesła, że długopis spanie na dywan, że otworzę okno..to może być cokolwiek. Od razu podskakuje taka zjeżona i ma wielkie oczy ze strachu. Wcześniej takie sytuacje nie budziły u niej absolutnie takiego zachowania. Dziś zwyczajnie weszłam do pokoju gdzie siedziała, a ona się zjeżyła z przerażeniem

starsznie mi smutno.
Od poniedziałku stosuję krople Bacha ale na razie nie widzę większej różnicy.
Nie wiem czy to ważne ale dowiedziałam się wczoraj, że Tosia była zupełnie dzikim kotkiem. Nie miałam o tym pojęcia, myślałam, że była domowa albo chociaż taka pół udomowiona-wychodząca i w dzień tego wypadku po prostu gdzieś tam chodziła po polu jak zwykle. Rozmawiałam z panem, który po wypadku zawiózł ją do lecznicy i okazało się, że byłą dzika. Przychodziła w miejsce gdzie pracował i miauczała o jedzenie, dokarmiali ją, ona przychodziła regularnie ale nigdy nie dała się pogłaskać. No i w związku z tym rodzi mi się pytanie..czy mieszkanie w bloku to dla niej nie jest krzywda

z drugiej strony wypuszczenie jej to byłaby aboslutna nieodpowiedzialność, mieszkam w ruchliwym miejscu, blok zaraz przy ulicy, wiecie sami jak jest w mieście. Nie po to ją ratowałam, żeby teraz narażać na niebezpieczeństwo. W lecie planowałąm zakupić dla niej szeleczki i pochodzić z nią gdzieś w jakimś spokojnym i cichym miejscu, ale swobodne wypuszczanie jej nie wchodzi w grę. Nie wiem co robić z jej zachowaniem, jak jej pomóc..masakra, starsznie mi źle z tym
