Ogrynia nadal tęskni za wolnością. Dużo miauczy, żałośnie. Przypuszczam, że ona jest jednak, tak jak zawsze podejrzewałam, pra pra wnuczką mojej zmarłej we wrześniu Pigluni. Ona była niezwykle gadatliwą koteczką, były nawet podejrzenia, że jej coś dolega, bo stale chodziła i gadała, gadała, gadała. A ona tak już miała. Słynna była z tego gadulstwa nawet gdy jeszcze żyła na ulicy. Czasem nawet było to kłopotliwe, zwłaszcza dla mojej mamy, mnie to nie przeszkadzało.
Zauważyłam, że Ogrynia ucieka na karnisz gdy widzi moją mamę. Karnisz jest zamocowany nieco niżej niż wysokość szafy, więc jest tam całkiem niewidoczna, bo na szafie ją zawsze widać.
Ogrynia mamy nie zna zupełnie i się jej boi.
Mnie się nie boi, oczywiście w wydaniu dzikiego kota, to znaczy nie odsuwa się gdy stawiam jej przed nosem miseczkę z jedzeniem, gdy stoję na drabinie, ona jest na szafie - słucha mnie po staremu, tak jak dawniej bywało, gdy rozmawiałam z nią w ogrodzie, w którym mieszkała. Stoję na drabinie, ona siedzi na szafie i nasze głowy dzieli nie więcej niż 50 cm.
W tej chwili Ogrynia siedzi sobie na parapecie i wygląda przez okno i widać, że najchętniej wyszłaby ze swojego więzienia.
Komplementami o mojej dobroci i wyjątkowości wprowadzacie mnie w zakłopotanie
Nie wydaje mi się, abym zrobiła coś szczególnego, jestem absolutnie pewna, że każda z Was zachowałaby się podobnie. Gdybyście zajrzały w ogryniowe oczki, nie umiałybyście oprzeć się jej urokowi, a to uszarpane ucho potęguje jeszcze takie szczególne roztkliwienie nad tą magiczną koteńką.