Nie przestaję myśleć o małym Miumiu. Bardzo wam dziekuję za wsparcie, ale i tak mam wyrzuty sumienia, że zawiodłam. Nie wiem, co się stało, dlaczego mały odszedł. Najwyraźniej nie zrobiłam wszystkiego co trzeba i muszę z tym dalej żyć. Nigdy nie przestanę żałować, że się nie udało.
Jest jeszcze dużo do zrobienia i wiele kotów, którym można pomóc, więc się na tym skupię.
Wszystko co teraz robimy jest w dużej mierze podyktowane ich dobrem i mamy nadzieję, że to wystarczy.
Nie wiem dlaczego tak się stalo, że w naszym życiu pojawiły się kociaste, ale skoro tak się już wydarzyło...niech tak będzie.
Chcę wam dzisiaj opowiedzieć o Niusi.
Nie wszyscy pewnie pamiętają, jak to się zaczęło. Dostałam telefon od Bożenki, że trzeba ratować kota. Pojechałam i zobaczyłam totalną katastrofę. Byłam pewna, że jadę do weterynarza uśpić potwornie okaleczone stworzonko.
Stworzonko wyglądało tak, jakby miało rozpruty brzuch i sparaliżowany cały tył.
Całą drogę do lekarza stworzonko mruczało i wtulało się w ręce. A ja płakałam i modliłam się, żeby nie cierpiało.
U doktora trafiło od razu na stół, zostało z grubsza przemyte i obadane. Doktor głaskał i mowił do stworzonka "Niusieńko malutka, bido ty moja, zaraz co pomożemy". I tak Niusienka dostała imię, świetnego lekarza i nowy dom. I diagnozę - zgruchotana, już zrastająca się miednica i postrzał z wiatrówki.
Kiedy poznaliśmy Niusię miała ze trzy miesiące i więcej przejść, niż niejedna osoba przez całe życie. I cały czas mruczała i wtulala się w ręce.
Po umyciu i oskrobaniu z własnych odchodów wyłoniło się coś takiego

Dzisiaj Niuśka jest o parę gramów większa, ładnie umie ustać na nożkach i przy pomocy w utrzymaniu równowagi, chodzić z użyciem prawej tylnej łapinki. Lewe tylne bioderko zaczęło się za wcześnie i źle zrastać, ale rehabilitacja powinna je w końcu usprawnić. Niuśka codziennie ćwiczy i chociaż sprawia jej to ból cały czas mruczy i wtula się w ręce
