Klemcio przyzwyczaił się do 4 godzin dziennie w bezruchu. Warunkiem jest, że siedzi z Tatusiem

jak próbuję sama to wierci się niemiłosiernie, usiłuje uciekać, nawet warczy

do tego mam niewielki problem z samym podłączaniem i odłączaniem, bo, skubany, zaczął gryźć

nigdy, przenigdy nikogo nie ugryzł, a teraz - i owszem. Usiłuje złapać mnie zębami przy dokręcaniu wężyka czy koreczka. Robię wszystko prawidłowo, przytrzymuję motylek, żeby przypadkiem wenflonem w żyle nie maindrować - nic z tego. Ostrzegawczy warkot i cap! i to wcale nie tak tylko, żeby postraszyć... no chyba, że Tatuś go w tym czasie trzyma i mizia

wtedy wszystko przebiega normalnie. Powiedziałabym, że solidarność plemników, ale do Klemcia chyba nie bardzo to pasuje
Ogólnie czuje się chyba nieźle. W dalszym ciągu ma apetyt i ładnie je. Lea troszkę mu żyć nie daje i tu widać różnicę. Klemcio zawsze był dobry wujek, a teraz ucieka od niej. Chociaż przed chwilą widziałam "myjnię"
Georg jest chyba jeszcze bardziej nieszczęśliwy niż Klemens. Bo Lea się w nim zakochała

Gania za nim, podgryza, łapie za ogon, tańczy mu przed nosem, ba! nawet usiłuje go pocałować

Georg już od tego ochrypł, warczy od mniej więcej 5 rano, gdy wstajemy, do samego wieczora, gdy idziemy spać. Z małymi przerwami, kiedy Lea śpi, a Georg - jak bum cyk dunek - chodzi "na paluszkach", żeby jej nie obudzić
Miriam natomiast się wyprowadziła

owszem, przychodzi co dzień rano na parapet, przypomnieć, że ona tu jest i do tego jest głodna, ale nie chce wejść do mieszkania w ogóle. A przecież na początku siedziała wieczorami na parapecie i prosiła, żeby ją wpuścić... No cóż, nic nie poradzę. I wiem, jak to zabrzmi, ale ona chyba "wybrała wolność"

Nigdy nie lubiła naszych kotów, ani w ogóle żadnych kotów, a teraz - myślę - że to przez Leę

mała ją denerwuje niemożebnie, Miriam robi się agresywna wobec kotów i mnie, za ostatnią próbą zatrzymania jej na noc w domu - nawet do TŻ-ta. Nic nie poradzę
