przerwa na papiruska szalenie mnie ubawiła ; )))
a to między innymi z powodu osobistych wspomnień: otóż jestem maniakiem zieleni w domu i zawsze miałam i mam jej mnóstwo, co ciekawe - i miłe

- moje Futra nigdy mi jej nie niszczyły.
Do czasu... i do pewnych gatunków...
Gdzieś tu już wspominałam może, że zeżarto mi w ciągu 10 minut sporą nolinę, a poza tym Mamoń i Piksa pasły się na goździkach brodatych - posadziłam je w korytku za oknem (goździki, nie Koty ;P), a nazajutrz były przystrzyżone równo z gruntem :-/..
zżerano zielistkę, podskubywano dracenę, ale kiedy przyniosłam z pracy (a pracowałam swego czasu w firmie ogrodniczej: raj dla maniaka zielska!

) dorodnego papirusa - było wiele radości...
..przez mniej więcej pół godziny.
Te moje Cholery ukochane wrąbały mi go w całości. Zastałam w pokoju doniczkę z kilkoma krótkimi kikutami, a Koty miały miny niewinne i zielsko między zębami...
więc ten przystanek na papiruska to taka nowa, świecka tradycja ; ))