Nie ma ochłody, już dzisiaj było 33, jutro pewnie gorzej

.
Ale teraz można posiedzieć w Hiltonie i rozejrzeć się dookoła, 27 stopni, słońce zaszło, jeszcze tylko ptaki rozmawiają na wielkim orzechu, ale niebawem zapadnie cisza.
Cosi dopiero po 19-tej pozwoliłam wyjść do ogrodu, Cosia to pewnie 90+ albo więcej, musimy uważać.
Ileż radości z nowego życia!

Uszko na szczęście pięknie wygojone, teraz uczymy się wszystkiego od początku: jedzenia z miseczki, chodzenia, mycia i wskakiwania na różne meble bez tego żyrandola na głowie

. I mruczy, mruczy i mruczy

.
Nulka pojawia się rano, żeby ponarzekać na tarasie, że znowu będzie upał i jak ona w tym futrze, którego nie oddała w tym roku do pralni chemicznej to wytrzyma, a potem znika na cały dzień i wraca wieczorem, już po tej piekielnej gorączce.
Umości się pod iglakami i mówi do mnie no przynieś tę kolację, ja nie mam siły na taras po tych schodach, tutaj poproszę!

A potem nie je

. Bo gorąco, bo ona zje, ale w środku nocy w domu, gdy wpadnie na chwilę.
Ale potresować mnie nie zaszkodzi.
Silvera nie było w ogóle przez trzy ostatnie dni, ale dzisiaj nagle się pojawił.
Zjadł pół miski suchego Josera , popatrzył na mnie i powiedział, że jest zmęczony, że gorąco, że resztę może potem, a teraz sobie odpocznie.
Zaproponowałam drugie danie, ale kompletnie nie był zainteresowany, jedynie ptaki na drzewie były ciekawe i może by zapolować?

Utyka mniej na tę łapkę. Może oswoił ból, może mniej boli, nie wiem. W każdym razie gorzej nie jest.
Tak posiedział, poodpoczywał i sobie poszedł , to znaczy skok na drzewo, na dach komórki i nie ma kota.
A teraz poczekamy z Cosią na Godoty, to ich pora!