Chciałam napisać tylko, że Warszawa w weekendy i wakacje to najcudowniejsze miejsce na świecie.
Wracałam dziś sobie rano tramwajem z imprezy.
No, dokładnie rzecz biorąc była 13, słonko, kwiaty kwitną, pięknie.
Tramwaj pustawy, ludzie ubrani odświętnie, spokój i sielanka. Trasa koło Stadionu, w końcu - przystanek Ząbkowska.
Kto zna, ten wie

.
Do tramwaju wsiada para - pani, ubrana z praską elegancją oraz pan z ogromną, błyszczącą, niczym nie zawiniętą, bo co tam, bronią długą.
Żaden ochroniarz, ani nic. Cywil.
Nikt, ale to absolutnie nikt nie zwrócił na pana uwagi.
Jechał sobie z tą giwerą, celował szczęśliwie w podłogę, rozmawiał z panią, wysiedli pod Wileńskim.
Czułam się jakbym grała u Kusturicy.
Koty stęsknione, więc idę je wygłaskać, bo właściwie się dziś jeszcze nie widzieliśmy.
Waler znowu ma dwa oczka.
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.