Nowa seteczka, stara bajeczka - Kroniki skrzata Kleofasa

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Nie wrz 14, 2008 14:29

:D :D :D :D

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie wrz 14, 2008 16:35

Brawo Kleofas :!:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Nie wrz 14, 2008 18:31

W hotelu panowała błoga cisza, bowiem zmęczone grzybobraniem dzieci usnęły ledwie przyłożyły głowy do poduszek.
Otworzyłem szafę i wyciągnąłem się na swym posłaniu.
W szafie pachniało jakimś wonnym zielem i gdy tylko zamknąłem oczy pojawiła się przed nimi łąka w całym bogactwie dzikich kwiatów, traw i ziół.
Spałem mocno aż do świtu i gdy zegar na wieży ratusza wydzwonił siódmą wyszedłem z szafy rześki i wypoczęty.
W kuchni brzęczały pokrywki i garnki, pachniało grzybami i smażoną cebulą, a na stole w jadalni czekało na mnie moje śniadanie.
Zjadłem kromkę świeżego chleba ze złocistą chrupiącą skórką, grubo posmarowaną miodem, wypiłem do dna kubek zbożowej kawy i podziękowawszy pani Małgorzacie, która krążyła między jadalnią a kuchnią powiewając niby żaglem białym fartuchem.
- Pierogi z kapusta i grzybami – zawołała przebiegając obok mnie i zrozumiałem, że na obiedzie muszę pojawić się punktualnie.
Na rynku było pusto, nie licząc kilku gołębi kręcących się w pobliżu fontanny. Okna kamieniczek były jeszcze zamknięte, jedynie lekko uchylona żaluzja w biurze komendanta świadczyła o tym, że straż miejska rozpoczynała kolejny dzień.
Dwór połyskując bielą ścian stał pomiędzy drzewami, których liście zaczynały już leciutko żółknąć, zaś od zieleni pozostałych jaskrawą czerwienią odbijały się grube kiście jarzębiny.
- Czekam – szepnął dom, kiedy pogładziłem balustradę ganku.
- Doczekasz się – odparłem i przeszedłem między stare jabłonie. Na gałęziach złociły się wczesne renety i czerwieniły malinówki.
Od razu przyszły mi do głowy dzieci, a wyobraźnia podsunęła mi obraz wspaniałej szarlotki obficie posypanej cukrem.
Zamyśliłem się tak bardzo, że nie zauważyłem mężczyzny idącego ścieżką. Powróciłem na ziemię dopiero wtedy, kiedy uderzyłem nosem o jego szorstki, wełniany sweter.
- Przepraszam – wymamrotałem.
- To ja przepraszam – odpowiedział, - ale nie zauważyłem pana…
Poczerwieniał i potarł dłonią nienaturalnie duże, lewe ucho.
- To znaczy jest pan ma…jest pan niewysoki – poprawił się – i wcale pana nie widać w tej trawie…to znaczy trawa tutaj jest niespotykanie wysoka…
- Kleofas – powiedziałem wyciągając rękę. – Kleofas Wieczysty. Pracuje przy odnowie dworu.
- Jerzy – odparł nieznajomy. – Po prostu Jerzy.
Wyjął z kieszeni fajkę i usiadł na przydrożnym kamieniu. Usiadłem obok i podsunąłem mu kapciuch z leśnym tytoniem.
Jerzy skruszył w palcach odrobinę tytoniu i podsunął ją pod nos.
- Ciekawie pachnie – rzekł i nabił fajkę.
Chwilę paliliśmy w milczeniu obserwując, jak dym rozchodzi się w rześkim, porannym powietrzu.
- Nawet niezły – rzekł Jerzy. Pokiwałem głową.
Na twarzy Jerzego pojawił się nikły uśmiech. Jego błękitne oczy zapatrzyły się gdzieś w kreskę horyzontu, a śmieszna, groteskowa twarz klowna, pocięta drobnymi zmarszczkami złagodniała.
- Pytanie pewnie nie na miejscu – odezwał się wreszcie, – ale gdzie kupuje pan ten tytoń?
- To mieszanka mojego pomysłu – odparłem. – Mogę panu podrzucić odrobinę.
- Bardzo chętnie – Jerzy starannie wystukał fajeczkę.
Spojrzałem w niebo, na którym wiatr powoli popychał nieduże, pierzaste chmurki.
- Wybiera się pan do miasta? – Zapytałem, a Jerzy skinął głową.
Wsunął rękę do kieszeni marynarki i wyjął z niej kraciastą chustkę do nosa.
- Znalazłem taki drobiazg – powiedział rozwijając chustkę. – Chyba należy do kogoś z miasteczka. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Na chustce leżało kryształowe serduszko.
- Co za zbieg okoliczności! – Zawołałem udając zdziwienie. – Nawet podejrzewam, do kogo może należeć…
Jerzy poruszył nastroszonymi krzaczastymi brwiami. Zawinął serduszko w chustkę i zamyślił się.
- W takim razie proszę to oddać tej…pani. Tej osobie.
- Nie wracam do miasta – skłamałem gładko. – Ale niech pan zapyta w hotelu pani Małgorzaty o panią z kolonii. To najprawdopodobniej jej zguba.
- Z kolonii…- Jerzy nastroszył się jak ptak i zrobił ponurą minę.
- Wydaje mi się, że nie lubi pan dzieci – powiedziałem, a Jerzy pokiwał głową.
- Te, z którymi miałem do czynienia niespecjalnie dały się lubić – wyjaśnił. – Ale to długa historia i nie jestem pewien, czy chciałbym o tym opowiadać.
- Długie historie zostawiamy tutaj na długie, zimowe wieczory – powiedziałem i szybko wstałem z kamienia.
- Do zobaczenia – rzuciłem odchodząc tak szybko, aby Jerzy przypadkiem nie rozmyślił się i mimo wszystko nie przekazał mi zguby.
Kiedy oddaliłem się na tyle, aby nie mógł mnie zobaczyć uskoczyłem w bok i zawróciłem kryjąc się w trawie.
Jerzy w dalszym ciągu siedział na kamieniu podrzucając w ręce zawiniątko.
- Dzieci – powtarzał poirytowanym tonem. – Paskudne, rozwrzeszczane, rozpieszczone, nieposłuszne dzieci…
Aż mnie korciło, by wyskoczyć z ukrycia i powiedzieć mu jak bardzo się myli, ale Jerzy nagle wstał.
Rozpłaszczyłem się w trawie niby żaba. Jerzy jednak nie zauważył mnie i dalej mrucząc pod nosem coś na temat dzieci noga za nogą ruszył w kierunku miasta.
A ja, bezszelestnie niby kot skradałem się za nim wypluwając nasiona ostów, które zaczepiały się o moją brodę.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Nie wrz 14, 2008 18:33

Doczytuje doczutuje, bosko 8)
Żegnaj Budusiu......tęsknimy

moś

 
Posty: 60859
Od: Wto lip 06, 2004 16:48
Lokalizacja: Kalisz

Post » Pon wrz 15, 2008 8:05

no, no ale ma pomysły ten nasz Kleofas :wink:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto wrz 16, 2008 21:40

Jerzy przystawał co chwila przygładzając nastroszone brwi i poprawiając kołnierzyk flanelowej koszuli, ale szedł w stronę miasteczka. Kiedy byłem już zupełnie pewien, że nie zawróci, skręciłem w maleńką ścieżkę wiodącą na skróty ku podmiejskim sadom. Z przyjemnością spojrzałem na dojrzałe jabłka i ciemnofioletowe, pokryte lekkim meszkiem śliwki. W jednej chwili przypomniały mi się powidła Babci Tekli i ślina napłynęła mi do ust.
Zresztą dom Babci Tekli znajdował się właśnie na wprost mnie – liście otaczających go brzóz zaczynały powoli żółknąć, a z komina unosił się cienką smużką dym.
- Dobrego dnia temu domowi – powiedziałem, gdyż Babcia Tekla krzątała się w ogródku zbierając nasiona żółtych omanów i czerwonych pysznogłówek.
- Dobrego dnia gościom w tym domu – odrzekła babcia Tekla, zdjęła zielone, ogrodowe rękawice i odpasała fartuch. – Akurat pora na drugie śniadanie – oznajmiła i zaprosiła mnie do domu.
Na piecu cicho posykiwał czajnik, a na środku kuchennego stołu stała miska pełna makaroników.
Babcia Tekla sypnęła do kubków malinowego suszu, dodała po garstce suszonych jagód i poziomek i za chwilę w kuchni zapachniało niby w lesie, w gorące, lipcowe południe.
Wypiliśmy ziołowy napar w milczeniu rozkoszując się jego smakiem.
Makaroniki były złociste i chrupiące, z drobinami orzechów laskowych i kryształkami brązowego cukru.
- Śliwki już dojrzały – powiedziałem strzepując z brody okruszki. Babcia Tekla skinęła głową.
- Mam nadzieję, że zdążę z powidłami przed wyjazdem dzieci – powiedziała.
Przez otwarte okno wleciała cieniutka nitka babiego lata.
Skrzypnęła furtka i na schodach zadzwoniły kolczyki z kocimi główkami.
- Wpadła powiedzieć, że dzisiaj wieczorem pieczemy ziemniaki – powiedziała Pacynka.
- Pieczemy? – Babcia Tekla uniosła w górę brwi udając wielkie zdziwienie. – to znaczy kto piecze ?
- Komendant ściągnął cały stos chrustu na pole Krzyczków…- powiedziała Pacynka siląc się na obojętny ton głosu. – I przy tej okazji…
Babcia Tekla rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie.
- No i wspaniale – rzuciła. – Bajanna akurat ma biały ser i kwaśne mleko. Będzie uczta.
Wstała i sięgnęła do szuflady starej, stojącej w kącie komody i wyjęła z niej parę wełnianych, długich skarpet.
- Powinny się panu przydać – uśmiechnęła się, – bo wieczór może być chłodny.
Podziękowałem za podarunek i pożegnałem się.
- O zmierzchu na Krzyczkowym polu – powiedziała Pacynka.
Wprost nie mogłem doczekać się popołudnia. Pieczone ziemniaki! Moje dzieciństwo przesiąkło zapachem dymu jesiennych ognisk i niejedna włóczęga z Bazylim kończyła się właśnie na owym Krzyczkowym polu, gdzie kijkiem wygrzebywałem z popiołu pozostawione przez dzieci ziemniaki.
Gdy wreszcie słońce zaczęło zniżać się nad horyzontem założyłem nowe skarpety, które dziwnym trafem pasowały na mnie jak ulał i wyszedłem z hotelu. W drzwiach prawie zderzyłem się z Beatą, która szła do jadalni z dziwnie nieobecnym wyrazem twarzy.
Na jej szyi migotało kryształowe serduszko.
- Widzę, że zguba się znalazła – powiedziałem w przelocie, a Beata uśmiechnęła się.
Kiedy upewniłem się , że nikt mnie nie widzi fiknąłem z radości koziołka, co było dobre dla małych skrzatów, skrzatów od czego powstrzymać się nie mogłem, bowiem przepełniało mnie tyle radości…
- Oho ho, jak to skacze… - mruknął ktoś ukryty w żywopłocie, ale udałem, że nie słyszę i pobiegłem w stronę parku.
Zapach dymu dał się wyczuć już w głębi parku, a daleka plama ogniska widoczna była wyraźnie na tle lasu.
Od strony Krzyczkowego pola rozciągającego się od lasu w stronę drogi dobiegały wesołe głosy.
- Hej tam pod lasem, tam niedaleko, starzy nudziarze ziemniaki pieką – rozpoznałem głos Babci Tekli.
- Hej tam pod lasem, ognisko płonie – zaintonowałem.
- Tam na ziemniaki spieszą strzygonie – rozległo się z trawy.
Groźnie tupnąłem nogą i mały szary cień pomknął miedzą przed siebie.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro wrz 17, 2008 6:53

ziemniaki z ogniska...mniam...mniam... dzieciństwo mi się przypomniało, dziękuję caty :1luvu:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Śro wrz 17, 2008 10:16

- Tam na ziemniaki spieszą strzygonie – rozległo się z trawy

Miaulina jest re-we-la-cyj-na :!:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Śro wrz 17, 2008 10:28

Nie tylko strzygonie chętnie by pobiegły...

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw wrz 18, 2008 13:02

Na rozłożonych na ściernisku grubych workach siedziało cało ziemniaczane bractwo – owinięta grubym, frędzlastym szalem Pacynka, komendant straży miejskiej w cywilnym ubraniu, ale za to w służbowej czapce na głowie, Bajanna i Wincenty w błękitnym szaliku, Kociama z nieodłącznym Maciejkiem u boku i Babcia Tekla z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
Zauważyłem, że ten uśmiech pojawił się, gdy spojrzała na wełniane skarpety, które ubrałem specjalnie na tę okoliczność i przestawał być tajemniczy w momencie, gdy spoglądała na innych…
Z dala od ogniska, na złożonym we czworo worku siedziała Miaulina z ogonem ciasno zawiniętym wokół łapek.
Jej oczy połyskiwały jak dwie małe, zagubione w trawie zielone gwiazdki.
Ziemniaki były akurat takie, jakie powinny być ziemniaki pieczone w ognisku – ze spaloną skórką i sypkim, żółtym środkiem, w który szybko wsiąkało przyniesione przez Bajannę masło domowej roboty, posypane grubo mieloną solą, która delikatnie chrzęściła w zębach, a kwaśne mleko z glinianego garnka było przyjemnie chłodne.
Bijący od ogniska żar przenikał przez ubranie, ale gdy tylko odeszło się trochę dalej od ognia z ust unosiły się malutkie obłoczki pary.
Siedziałem, więc między przyjaciółmi w migoczącym kręgu, śmiejąc się i słuchając, jak wspominali dawne czasy, których i ja – siedząc za swoim piecem – byłem świadkiem.
Na pobliskim ściernisku buszował duży, gruby, czarny kot Pacynki goniąc polne myszy, za naszymi plecami bezszelestnie przelatywały nietoperze, a w oddali cicho i poważnie szumiał las.
- To było jesienią – odezwała się Babcia Tekla spoglądając przez lewe ramię na Miaulinę.
- Co było jesienią?- Zapytała Kociama.
- Miaulina – odparła babcia Tekla, a na dźwięk swego imienia kotka wstała i podeszła bliżej. – Jesienią znalazłam Miaulinę.
Kątem oka dostrzegłem jak Miaulina marszczy nos z dezaprobatą.
- To ja ją znalazłam – wyjaśniła przenikliwym szeptem pochylając się ku Maciejowi.
Babcia Tekla znacząco chrząknęła i wytarła palce o parciany worek.
- Jak? – Zapytali chórem Pacynka i komendant.
- Było już dobrze po południu – powiedziała Babcia Tekla – i właśnie wybierałam się pod las po owoce jałowca. Naczelnik poczty wspominał coś o przyprawach do mięsa, i jako, ze zbliżały się jego urodziny postanowiłam, że najlepszym upominkiem będzie zestaw domowych przypraw. Chyba znacie słynną pieczeń naczelnika, tą, do której…
- Do rzeczy – mruknęła Miaulina, a Babcia Tekla machnęła ręką.
- Mniejsza o pieczeń. Myślę, że spróbujemy jej w tym roku, ale…więc wybrałam się do lasu i zobaczyłam coś małego skulonego na miedzy.
- Aha, aha – prychnęło w mroku. – Pewnie jeszcze było zmarznięte i przestraszone…To coś szło sobie na spacer, bo wieczór zapowiadał się wyjątkowo piękny. To coś pomyślało sobie, że w taki wieczór można znaleźć odpowiedni dom.
Babcia Tekla udała, że nie słyszy i sięgnęła po garnuszek kwaśnego mleka.
- Kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam, że to mały kotek. Mała chuda kotka w pasiastej sukience i z białymi skarpetkami.
- To akurat się zgadza – oświadczyła Miaulina przyglądając się swoim łapkom. – Ale dlaczego nie ma nic o ogonie?
- Miała długi, cienki, chudy ogonek – powiedziała babcia Tekla., a Miaulina nadęła się urażona.
- Trudno, żeby mały kotek miał ogon jak dorosły kot – prychnęła.
Spojrzałem w niebo. Nad lasem połyskiwał cieniutki, srebrny rożek księżyca.
- Kotka podeszła do mnie, otworzyła pyszczek i…- Babcia Tekla zawiesiła głos – powiedziała „ dobry wieczór”. Na początku pomyślałam, że coś mi się przywidziało, ale mała wdrapała się do koszyka i dodała „ lepszy kot w domu, niż się zdaje komu ”…
Zebrani przy ognisku wybuchnęli śmiechem tak głośnym, że nikt, prócz mnie, którego uszy czujne jak uszy leśnego zwierzątka wyławiały najmniejszy szelest, nie usłyszał przenikliwego szeptu:
- Akurat. „ Tylko idiotka nie ma w domu kotka”. Tak powiedziałam. Ale oczywiście ostatnie słowo nigdy nie należy do kota…
I dwa cienie – jeden szary, z długim, sterczących dumnie ogonem i drugi – duży i gruby pobiegły zgodnie w stronę brzozowego zagajnika otaczającego dom Babci Tekli.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Czw wrz 18, 2008 13:53

Tylko idiotka nie ma w domu kotka

święta racja :lol:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt wrz 19, 2008 11:01

:balony:

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie wrz 21, 2008 22:03

Rosnący szereg słoików i słoiczków w sieni domu Bajanny świadczył, że nieuchronnie zbliżał się czas wyjazdu dzieci. Pani Małgorzata powiewając białym fartuchem krążyła po hotelu wyciągając spod łóżek zagubione skarpetki, urwane guziki i całą masę nikomu niepotrzebnych drobiazgów, które nagle okazywały się cudem odzyskanymi skarbami.
BIURO RZECZY ZNALEZIONYCH napisałem na kawałku kartonu i przykleiłem go do drzwi recepcji, a chłopcy siedzący na schodach spojrzeli na mnie z uznaniem.
Babcia Tekla napełniała słoiki przeciwkaszlowym syropem z mleczy, podpisywała papierowe torebki zawierające ziołowe mieszanki, a Pacynka siedząc w hotelowej jadalni wpisywała się do niezliczonej ilości pamiętników i ozdabiając każdy wpis stosownym rysunkiem.
Tylko – jak zauważyłem – Beata nie brała udziału w ogólnej krzątaninie. Zamyślona obracała w palcach kryształowe serduszko i spoglądała przez okno na szmaragdową linię lasu.
- Czy kiedykolwiek tutaj wrócę? – Szepnęła.
Wyszedłem na zewnątrz, gdzie burmistrz po raz kolejny przeliczał dyplomy nadające dzieciom honorowe obywatelstwo miasta Złociejowa, a służbowy pies komendanta zakopywał pod krzakiem hortensji okazałą kość.
- No i wakacje minęły – powiedziałem.
- Małgorzata to odchoruje – odpowiedział burmistrz. – Swoją drogą rozmawiałem z kierownictwem placówki opiekuńczej i umówiliśmy się na zimowe ferie. Ale do tego czasu…
- Chodźmy na kremówkę – zaproponowałem i twarz burmistrza od razu się rozjaśniła.
W cukierni pachniało marmoladą z róży, a panna Madzia starannie pakowała lukrowane drożdżówki i oszronione francuskie rożki do płaskich kartonowych pudełek.
- Na długo to nie starczy – uśmiechnęła się, – ale parę podwieczorków będzie.
Pomyślałem o domu z wysokimi kamiennymi schodami i mosiężną tabliczką, stojącym przy jednej z bocznych uliczek miasta.
Gdyby tam sięgała moc Leśnego …- pomyślałem.
Kiedy tak przypominałem sobie bliźniaczo podobne do siebie pokoje, ogród na tyłach domu i niebieski bucik w szufladzie starego biurka burmistrz zdążył zjeść już trzy kremówki .
Do cukierni wszedł komendant straży miejskiej z konspiracyjnym uśmiechem na twarzy.
Rozwinął trzymany w ręce rulon papieru i oczom naszym ukazała się kopia listu gończego, z której w ponurym uśmiechu szczerzył zęby groźny przestępca Marian Szluger.
- To powinno się im spodobać – powiedział komendant, a burmistrz pokiwał głową.
- Kolejna długa historia na zimowe wieczory – powiedziałem i pomyślałem, że sam znam tyle historii, że zapełniłyby wiele długich wieczorów…
Pozostawiłem burmistrza i komendanta z kolejna porcja kremówek i udałem się w stronę domu Babci Tekli.
Na ganku siedziała nachmurzona Miaulina, każdym wąsem manifestująca stan głębokiej urazy.
- Gniewa się – oznajmiła Babcia Tekla. – Uważa, że nie liczę się z jej zdaniem.
- A już myślałem, że ktoś nastąpił jej na ogon – mruknąłem.
W jednej chwili ogon Miauliny zamienił się w szary, nastroszony liść paproci a jego właścicielka z godnością odmaszerowała pomiędzy postrzępione kremowo-różow astry.
- Gadaj tu z kotem – zawołałem w ślad za nią, ale udała, że nie słyszy.
- Chodzi jej o pewne nieścisłości związane z jej przybyciem do mojego domu – wyjaśniła babcia Tekla. – Może herbaty z sokiem? –Zaproponowała.
Weszliśmy do kuchni. Babcia Tekla zgarnęła ze stołu okruchy ziół i wyjęła z kredensu butelkę malinowego soku.
Kiedy zakrętka stoczyła się ze stołu prosto pod piec usłyszałem cichy szelest.
Ciekawe, kto opiekuje się tym domem, pomyślałem.
- Znowu ten mysz – rozległo się z parapetu i Miaulina zeskoczyła na podłogę. Usiadła obok pieca i zmrużyła oczy.
Gdy Babcia Tekla podniosła zakrętkę, nie było na niej nawet najmniejszej kropli soku.
Herbata miała aromat lata, na szybie leniwie brzęczała mucha, a leciwy zegar powoli odmierzał minuty.
- Dzieci przyjadą w zimie – powiedziałem, a twarz Babci Tekli rozjaśnił promienny uśmiech.
Za piecem ktoś cichutko się roześmiał, a koniuszki wąsów Miauliny lekko zadrżały.
- Oho ho, śmieje się ten mysz – mruknęła.
- Oho ho, gada ten kot – powiedziałem, a szary ogon ponownie zamienił się w liść paproci.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon wrz 22, 2008 6:05

...a mnie jest szkoda lata...
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Pon wrz 22, 2008 7:53

:lol:

Mnie też jest szkoda lata....
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Silverblue i 44 gości