Bo to było tak...
Tym razem wyjątkowo szybko się zaczęła akcja. Najpierw Tunka leżała jak gdyby nigdy nic w fotelu i w ogóle wyglądała, jakby jej się nigdzie nie spieszyło, a 2 godziny później leżała w kanapie i już jej odchodziły wody...
Szybki telefon do ewkaa i się zaczęło.
Pierwszy kociak rodził się ponad godzinę. Na szczęście cały czas był w błonie, nie pękniętej, ale szedł tyłem i Tunka się okropnie męczyła. Normalnie przy porodzie ona sobie wylizuje biust (to pobudza produkcję oksytocyny), ale tym razem nie była w stanie się zwinąć i dosięgnąć. Więc Naczelna Położna siedziała i masowała...
Urodził się w końcu ten pierwszy chłopak. No, myślimy sobie, to on się zaraz przyssa, hormony ruszą i pójdzie.
Aha...
Nr 1, kompletnie jak nie bengal, zupełnie nie umiał się przyssać. Szukał intensywnie, ale zupełnie nie tam, gdzie trzeba. Jak go przystawiałam do cyca, to za nic nie chciał gęby otworzyć i wziąć cyca do buzi. Ssał intensywnie, ale z zamkniętą mordką...
Po pół godzinie coś w nim zaskoczyło i odkrył, jak
to się robi. Jak odkrył, tak został kompletną pijawką, potem, jak Tunka się kręciła, to mały wisiał na cycu jak pijawka i najwyżej go ciągnęła ze sobą
Ale ten zupełnie niebengali brak ogarnięcia na początku nasunął nam pewne podejrzenia...
...które potwierdziły się, gdy urodził się kociak nr 2. Też facet. Waga urodzeniowa: 111g(!!!). Wielki łeb, wielkie uszy. Mutant...
No tak, pierdoła i mutant. W tym momencie stwierdziłyśmy, że to niewątpliwie zemsta Marii za Isanę

Nr 3 urodził się dość szybko po nr 2 i od razu odkrył cyca. Nr 4 też dość szybko, Tunka już była zmęczona, więc wylizywaniem musiałam się zająć głównie ja, ale wszystkie 4 załapały, gdzie jest jedzonko i ciumkały zadowolone.
Zwyczajem Tunki liczba łożysk ni cholery nie zgodna z liczbą kociąt, ale mamuśka poszła spać, dzieci ssą, jakieś lekkie skurcze od czasu do czasu powodują wylewanie się płynów, wszystko w normie. Koniec porodu, tylko te łożyska jeszcze...
(Mysza, pamiętasz?

)
Strzeliłam fotki poglądowe, ewkaa poszła do domu.

Jeszcze zanim poszła, mnie natchnęło i, pokazując po kolei na kocięta (zgodnie z kolejnością porodu) powiedziałam:
Atos (zdeterminowana pijawka), Portos (gigant), Aramis (spryciula), D'Artagnan (waleczny i wyróżniający się mocno urodą).
No i tak sobie leżeli moi czterej muszkieterowie, aż tu nagle ... skurcz. Oho, może w końcu to łożysko? Bo jeszcze dwóch brakuje...
Idzie coś, idzie, idzie ... i wyszło. Kociak.
I tak oto na świat przyszła Konstancja

(no po prostu wiadomo było, jak będzie miała na imię, prawda?

)
Po Konstancji to już niczego nie byłam pewna, więc siedziałam jeszcze dwie godziny, wpatrzona w Tunkę wzrokiem harpii. Wyszły dwa łożyska, jednego cały czas brakowało. Ale jak poszła się napić i zrobić siusiu, to stwierdziłam, że to już jednak koniec i poszłam spać...
A tu fotki z dziś:




(na przedostatnim zdjęciu od lewej: Aramis, Atos, Portos, D'Artagnan i Konstancja. Ale tę ostatnią dwójkę mogłam pomylić, bo generalnie są swoimi klonami, dobrze, że różnej płci

)