Dziękujemy za pozdrowienia

- szczególnie dziękuje chora Kasia.
Tak, chora, bo wczoraj "pięknie" rozwinął się jej katar - oczka łzawią obydwa, a nosek na przemian to zapchany, to się z niego leje. Do tego kichanie i prychanie co chwilę.
Tak więc dzisiejsza wizyta u weta przydała się dodatkowo. Na szczęście Kasia nie ma gorączki, a i apetyt jej dopisuje, więc miejmy nadzieję, że jakoś zwalczy choróbsko.
Ale że Kasia jest chora, więc do weta jechała w specjalnych warunkach: do transporterka dałam poduszkę, a na poduszkę kocyk, całkowicie rozłożony, po środku na równo, a po bokach zwinięty. Następnie na tak przygotowane posłanie wpakowałam Kasię (która nawet nie protestowała) i opatuliłam (opakowałam) ją tymi częściami kocyka, które były zwinięte po bokach. W rezultacie Kasia była cała opatulona kocykiem i tak zadowolona, że nawet się nie ruszała.
U weta na stole Kasia została wyciągnięta z transporterka w całości z poduszką i odwinięta z kocyka. Nadal leżała na poduszce i kocyku i w tej pozycji dostała 2 zastrzyki i zmierzono jej temperaturę. Ani drgnęła podczas wykonywania tych czynności przez weta. Następnie z powrotem opatuliłam ją kocykiem i w całości, w postaci kocykowo-poduszkowego pakunku z kocią zawartością w środku, upchałam w transporterku
We czwartek następna wizyta, a na razie zakraplamy oczka i od jutra dajemy antybiotyk "dopyszcznie".
No i muszę zmienić sposób wietrzenia mieszkania - szybko i krótko, z usunięciem kotów z wietrzonego pomieszczenia. Jednak różnica temperatur jest teraz tak duża, że długotrwałe siedzienie przy uchylonym oknie nie służy niektórym, a nie chcę mieć epidemii kataru w domu. Zresztą ja także ostatnio prawie się przeziębiłam. Na szczęście udało mi się zdusić chorobę w zarodku.
Gdy po powrocie do domu Kasia się najadła, napiła i odprężyła psychicznie, postanowiła na koniec przespać się na fotelu Bisi, na jej świeżo przebranej poduszce. Bisia kręciła się po domu, więc fotel stał pusty. Po kilkunastu minutach Bisia wyszła z kuchni i zdecydowanym krokiem udała się do SWOJEGO fotela. Wskoczyła na fotel i widząc na nim Kasię, która udawała, że strasznie mocno śpi, w pierwszym odruchu przeszła z fotela na kanapę i położyła się na kołdrze. Ale że nie miała zamiaru spać na kanapie, tylko na SWOIM fotelu, więc była bardzo niezadowolona i chciała wprać Kropci, która także wskoczyła na kanapę. Kropcia się przestraszyła i uciekła, a ja starałam się udobruchać Bisię głaskaniem i układaniem na kołdrze. Niestety, im bardziej starałam się ją dopieścić, tym bardziej Bisia była zła i burczała na mnie wściekle. Widząc, że nic z tego nie będzie, zabrałam Kasię z fotela i przełożyłam na niego Bisię. Bisia uspokoiła się od razu, wymyła z grubsza i usnęła słodko na SWOIM fotelu. A Kasię musiałam przez pół godziny "utulać" w ramionach.
A bez Mrusi jest mi tak smutno, że zastanawiam się, kto komu był bardziej potrzebny: ja Mrusi, czy może raczej Mrusia mnie?