Kaszmir jest bardzo słaby. Co prawda wstawał dzisiaj w nocy i nawet próbował wymusić na nas wypuszczenie go na balkon, ale na pierwszy rzut oka widać, że jest bardzo chory. A ja nie wiem jak mu pomóc, bo cała masa wetów nie potrafi postawić diagnozy
Kiedy rano wstałam i poszłam do łazienki, jak za starych dobrych czasów podreptał za mną na swoje poranne mizianki, ale widziałam, że nawet ciężar mojej dłoni na jego grzbiecie sprawia, że trudno utrzymać mu równowagę.
Nakarmiłam go znowu odrobiną wołowiny, ale to o wiele za mało.
Leki podaję mu w ten sposób, że rozcieram je na proszek, mieszam z jogurtem naturalnym lub pastą witaminową i smaruję mu tym łapkę, żeby ją umył. Inaczej nie jestem w stanie.
Wołowiną też karmiłam go z ręki (przez co pół godziny spóźniłam się do pracy), bo inaczej nie je.
Nie mogę patrzeć jak gaśnie na moich oczach. Nie wiem jak mu pomóc.
Rano po prostu zmusiłam się do wyjścia z domu.
Nie mogłam z nim zostać, bo dzisiaj u mnie w pracy jest prezydium, które ma podjąć decyzję o tym, czy przedłużą mi umowę czy też stracę pracę. Musiałam tu dzisiaj być, choć powinnam z nim zostać.
Lekarz prowadzący Kaszmira będzie dzisiaj po południu. Jedziemy na wizytę. Mam nadzieję, że może on jakoś mu pomoże.
I modlę się ze wszystkich sił, abyśmy z tej wizyty wrócili razem.
Jeśli jednak okaże się, że to nowotwór i na zdjęciu rtg wyjdzie, że rośnie...
Boże, on tak strasznie się zmienił ostatnio.
Mój kochany, biedny, mały kotek. Co mam zrobić, żeby Ci pomóc?