Dziś już w pracy

na nogach zostały rozległe krwiaki - dobrze, że nie jestem modelką

opuchlizna już znikoma. Przez te trzy dni doszłam do wniosku, że jak wychodzę do pracy na te 4 godziny, to dużo więcej zrobię, a jak siedzę w domu, to się czas przez palce przelewa. Faktem jest, że przez dwa dni po prostu lezałam w towarzystwie moich futerek - Otis ze mną w łóżku, Sonia na kanapie...swoją drogą, to nikt jej nigdy z łóżka nie wyganiał, był czas (przed pojawieniem się Otisa), że sypiała z nami, a teraz...zawsze w tym samym pokoju, ale indywidualnie, albo na drapaczku, albo na poduszce na kanapie...kocia indywidualistka...ale rano...wpada czasami się poprzytulać, nawet do Piotrka, szczególnie w weekendy, bo w tygodniu wstajemy przed szóstą, a koty dostają jeść przed ósmą, więc po co się zrywać? Oczywiście jak schodzę do kuchni to mam towarzystwo, ale coraz mniej natarczywe, teraz przechodzą fazę przykucu w pobliżu szafki z karmą i hipnotycznych spojrzeń oraz zrywania się w galopie, ilekroć zbliżam się do onej

oczywiście z głośnym soninym miuaaaaaaaaa i otisowym buuuuuuuuuu
