Mam nieprawdopodobną umiejętność komplikowania sobie życia. Otóż, jak wiadomo, przez ostatnie dwa dni byłam umierająca na katar. W tym czasie dowiedziałam się, że w jednym z wynajmowanych mieszkań podziękowała za współpracę pralka. Ponieważ moja okazała się za mała (ma tylko 5 kg), postanowiłam, że pojedzie do tego mieszkania, a ja nabędę drogą kupna nową. Na dzisiaj umówiłam przewiezienie mojej i zabranie popsutej, a wczoraj zamówiłam sobie nową przekonana ciężko, że jak wczoraj zamówiłam, dzisiaj wyślą, jutro dojedzie. W międzyczasie pani mecenas zapytała, czy 12 marca to dobry termin na wizytę u notariusza. Fantastyczny, przynajmniej tak mi się zdawało.
Tymczasem, rano zadzwonił kurier, że ma na dzisiaj dla mnie pralkę (a ja bez kasy bo zamówiłam za pobraniem), pomyliłam adresy notariusza i potrzebować będę na dotarcie o godzinę więcej, a w mieszkaniu wynajmowanym nikogo nie ma i nie ma kto odebrać mojej pralki. Jak ochłonęłam z mega wk....wa przyszło mi do głowy, że podałam błędny numer mieszkania wynajmowanego. I tak też było. A w domu podczas mojej nieobecności jednocześnie miał miejsce odbiór starej i przyjęcie nowej pralki. Ale mnie, na szczęście, w tym kociokwiku nie było, bo ja już w pracy i próbuję po dwóch dniach zbijania bąków ogarnąć zaległości. Z kasą poratował mnie tata przytomnie zabierając pieniądze własne z bankomatu.
A, jeszcze się okazało, że Nero koniecznie chciał napocząć obu panów: zabierającego i przywożącego pralkę. Podobno cudem uszli z życiem

Dzielny piesio. Natomiast Menel uznał za stosowne w momencie wynoszenia starej pralki zwalić kupę w kuwecie stojącej w drzwiach do pralni. Nie spieszył się koteczek.
