w sobotę Pańcio imprezował, zmieniała mu się cyferka z przodu i trzeba było wyprawić urodziny. W końcu pół wieku to nie byle co

towarzystwo z dawnych lat się zjechało, posiedziało, popiło, poupadało częściowo, a co nie upadło to pojechało, zostawiając mi całe podwórko do posprzątania

deszcz zaczął padać w międzyczasie, po upalnym dniu i teraz mam katar

nie cierpię mieć kataru, nie cierpię schodzącej z nosa, suchej skóry i nienawidzę mieć opuchniętego kulfona na środku twarzy.
Niejakie pocieszenie dla mnie, że w piątek rano, jeszcze nieoficjalnie, dowiedziałam się o wyniku egzaminu. A potem dostałam maila ze szkoły - cała nasza starszyzna zdała
gorzej, że zdała też gwiazda od zwierząt futerkowych

na progu zaliczenia, ale zdała
Tak czy siak - proszę mnie Pani Technik mówić

teraz "tylko" znaleźć nową pracę, albo dwie i może mi się trochę odmieni, bo póki co nie mam siły ani ochoty na nic. Żeby było śmieszniej, w niedzielę moja mama złamała nogę. W śródstopiu. Zastrzelę się chyba
