Aż się cała trzęsę... Rano wiozłam kotkę, która omal nie wyskoczyła z transportera jak chwilkę czekaliśmy w lecznicy, rozpierała ją energia, a przywiozłam ledwo ruszająca się... Może i ja dramatyzuję i nad wyraz przeżywam, ale no co zrobię jak inaczej nie potrafię. I tak jak pisała Jasdor o swoim przypadku tak i ja mam podobne przemyślenie, ze to ja Pixi zafundowałam i przeze mnie cierpi, choć ja wiem, że to dla jej dobra i że szybko dojdzie do siebie itd, itd. No, ale...ech.
Sama sterylizacja przebiegła bez niespodzianek.
Przywiozłam Pixi, zrobiłam jej posłanie w łazience,nakryłam ręcznikiem i kocem ( jest taka chłodna

) tam jest najcieplej i będzie miała spokój, bo Lola się do niej nie dostanie. Postawiłam jej też małą kuwetę w razie czego, biedna chciała chyba do niej wejść, "wypełzła" z posłania, ale nie zdążyła i się posiusiała.

Wyczyściłam ją delikatnie, zawinęłam z powrotem w suchy ręcznik, niech śpi...
Lola chodzi wącha pod drzwiami łazienki, wącha transporter w którym była Pixi i nic z tego nie rozumie i nie wie gdzie zginęła jej koleżanka. Pixi dostała kubraczek, nie ma obręczy na szyi.
Patrycja powiedz mi czy Ty potrzebujesz ode mnie jakieś zaświadczenie o sterylizacji Pixi ? Wiem, ze jak jeszcze mailowałam w sprawie adopcji to była tam mowa o właśnie chyba o jakimś potwierdzeniu od weta, że zabieg został zrobiony, ale te maile gdzieś mi zniknęły i nie mogę ich odszukać.
Co prawda w książeczce Pixi jest już adnotację o dzisiejszym zabiegu, ale o zaświadczeniu jako takim zapomniałam z tych nerwów. Natomiast będę w lecznicy w poniedziałek - mamy się zgłosić na wizytę kontrolną i podanie antybiotyku, więc wtedy mogę o taki papier poprosić weterynarza.