karmelotek zaczął ciężko oddychać i trząść się przy każdym ruchu - pomknęłam do weta.
tam się okazało, że ma kosmicznie wysoką gorączkę i jest odwodniony  
 dostał mnóstwo glukozy, zastrzyki na zbicie gorączki, zbil weta, nafuczał na mnie i jest cały urażoną godnością... chyba będzie dobrze 

truskawka w tak zwanym międzyczasie rozkwita - broi, bawi się, zaczepia cienie, wydłubuje kłębki kurzu spod szaf i ogółem nie wygląda jak zapalony kot 

 ponadto, okazuje się, że jest kompletnie odporna na kocie środki psychoaktywne - nie dość, że nie reaguje na kocimiętkę, to ucieka od zapachu kropli walerianowych 

 i to by było na tyle, jeśli chodzi o próby znarkotyzowania jej... 

karmelotek aktualnie leży na łóżku i zawzięcie wylizuje miejsca, gdzie go kłuto. nie mam serca mu powiedzieć, że jutro czeka go powtórka z rozrywki... 

 ale natychmiast widać, że jest mu lepiej. robi się zadziorny 

a ja chyba się zdrzemnę, bo pół nocy nie spałam sprawdzając jego stan co chwila...  
